Z Wędrowyczem to jest tak, że na jednej książce się nie kończy. Bohater jest skonstruowany mocno oryginalnie, tak, że potencjału ma bez liku, aby tylko autorowi inwencji starczyło. Podobnie sprawa się ma od strony czytelnika: jeśli nie zrazi się po kilkunastu stronach, to po skończonej jednej książce będzie czekał na drugą, a potem na kolejną i kolejną. Nie inaczej było ze mną. Moja znajomość z Jakubem „Bimbrownikiem” zapowiada się na dosyć długą przygodę.
Po skończonej lekturze „Kronik Jakuba Wędrowycza” nastał zachwyt (ale niezbyt przesadny), potem niedosyt, krótkie oczekiwanie i …zabrałem się do lektury „Weźmisz czarno kure…”. Czytam nie po kolei, bo to akurat jest trzecia pozycja w kolejności wydania, a moja niekonsekwencja wynika z lekkiej niechęci do krótkich powieści autorstwa pana Pilipiuka. Dlatego też pochwyciłem część napakowaną samymi opowiadaniami.
Co mamy w środku
A w środku tego tomiku jest 19 opowiadań. Więcej sztuk tych krótkich form literackich i więcej stron niż w mojej poprzedniej lekturze. Jakościowo wygląda to dobrze a nawet bardzo dobrze. Opowiadania są zróżnicowanej długości, ale już mniej zróżnicowanej jakości. Nie dopatrzyłem się takich wybitnie dobrych, ale nie ma też szczególnie złych. Wszystkie są po prostu takie jakie powinny być, czyli w sam raz. Czyta się przyjemnie, bez nudy i dobrze uzupełnia się niedobór Wędrowycza w organizmie. Tradycyjnie już, jakby się ktoś nudził, są też dodatki: hymn bimbrownika, ogłoszenia drobne i duża ilość dobrych ilustracji.
Dalsze przygody egzorcysty amatora
Jakub Wędrowycz przygód ma mnóstwo i potrafi zaskoczyć każdego. A to dostaje zadanie likwidacji wstającego z martwych Lenina, a to trzeba przemycić przez granicę parę hektolitrów spirytusu, a innym razem ma (bardzo) bliskie spotkanie z Titanikiem. Czasami zachodzi niemiła konfrontacja (niemiła dla tej drugiej strony) ze zbyt gorliwym księdzem, z łowcami skór, a nawet z ‘miejscowym wymiarem sprawiedliwości’. Pojawia się też kilka okazji do ratowania świata przed apokalipsą. O wielu „Problemach”, których dużo po wojsławickich zagrodach leży, już nie wspomnę. Więcej w opowiadaniach jest teraz Semena (najbliższego jakubowego kumpla od szklanki, i nie tylko), i więcej też rodziny Jakuba. Okazuje się, że ród Wędrowyczów jest dosyć pokaźny i znany praktycznie wszędzie (przynajmniej w kręgach bimbrowniczych i egzorcystycznych). Noo, tylko lekko jest naginana sprawa z tym ‘dalsze’. Pilipiuk konsekwentnie wprowadza chaos chronologiczny i jakiejś konkretnej kolejności tych opowiadań nie ma. Można za to zauważyć, że ogólnie więcej jest przygód z przeszłości bardziej niż mniej odległej – w jednym opowiadaniu pojawia się 7-letni Jakub.
Czy książka ta jest dobra czy zła, gorsza czy lepsza od poprzedniego zbioru opowiadań? Tego nie mogę jednoznacznie stwierdzić. Na pewno jest „równiejsza” ale równie śmieszna. Według mnie warta przeczytania, nawet jeśli jest mniej zaskakująca i odkrywcza. Wędrowycz to Wędrowycz, i z samej definicji nie może być zły.