Śmierć. Zjawisko jednocześnie bliskie i obce każdemu człowiekowi. Boimy się śmierci, a jednak wiemy, ze i nas nie ominie. Chcielibyśmy przed nią uciec, a ona z każdą sekundą coraz szybciej nas goni. Ostatecznie nie ucieknie się przed nią. Niektórzy wolą nawet wyjść jej naprzeciw. Taka była Weronika- bohaterka kolejnej już książki Paulo Coelho- cenionego i znanego brazylijskiego pisarza- która nie wiedziała jeszcze, że "Świadomość śmierci pobudza do życia".
Musze przyznać, że przy pierwszym spotkaniu nie polubiłam Weroniki. Poczułam między nami ogromną przepaść. Kobieta, która chciała być "romantyczną" zabijając się poprzez zażycie leków nasennych. Wzbudziła we mnie same negatywne odczucia, sama nie wiem jak je nazwać- po prostu czułam, że nie mogłabym zaprzyjaźnić się z nią w prawdziwym świecie. Jednak dalsze karty książki sprawiły, że, choć nadal nie darzyłam jej sympatią, zaczęła wzbudzać we mnie szacunek.
Weronika była młodą Słowenką, pracowniczką biblioteki o, jak czytamy, dosyć bujnym życiu seksualnym. Jednak czegoś w życiu jej brakowało. Miała wszystko, zdrowie, pieniądze, wolny czas... A jednak postanowiła się zabić. Konsekwencją nieudolnej próby samobójczej był jej pobyt w szpitalu psychiatrycznym Villete. Kiedy po raz pierwszy się tam znalazła, pomyślała z żalem, ze próba samobójstwa się nie powiodła. Dowiedziawszy się, że zostało jej zaledwie parę dni życia, postanowiła znów zażyć tabletki, by nie czeka na śmierć tych kilku dni.
Z czasem, jednak, jej stosunek do świata, ludzi i samej siebie zmienia się. Powoli zaczyna dostrzegać to, czego nie dostrzegała nigdy przedtem- uroki świata. Na początku, gdy tylko nachodziły ją optymistyczne wizje świata, dusiła je w zarodku, tłumacząc, że niedługo umrze i nie ma sensu zastanawiać się nad światem.
Jednak w książce poznajemy paru innych bohaterów: Zedkę, Mari, Edwarda i doktora Igora. To właśnie one nadają książkowej rzeczywistości barw- zmieniają ją, a razem z tą rzeczywistością- Weronikę. Odkrywa na nowo siebie, swoje prawdziwe "ja", swoje głębokie pragnienia i uczucia. Pragnie na nowo cieszyć się każda minutą czasu, który jeszcze jej pozostał. Odkrywa, że żałuje. Żałuje, że ważyła się na samobójstwo i na życie, które przecież pogrążone w rutynie, mogła zmienić.
Doświadcza też miłości, jeśli można tak nazwać uczucie, które zaczęła żywić do schizofrenika Edwarda. Swoje ostatnie godziny zapragnęła spędzić z nim poza murami szpitala.
Przyznam, że zakończenie mnie naprawdę zaskoczyło. Życzę tego zaskoczenia wszystkim czytelnikom, dlatego nie zdradzę końca tej historii. Powiem tylko, że pobyt w szpitalu dwudziestoczteroletniej dziewczyny, która na nowo odkrywała uroki życia, wiedząc, że niedługo umrze, zmieniło światopoglądy wielu innych pacjentów.
W książce urzekł mnie stosunek bohaterów do szaleństwa. Kiedy Weronika spytała Zedki "Co znaczy być szaleńcem?", pomyślałam "Jak to co? Przecież...". I tu dotarło do mnie, że faktycznie i ja tego nie wiem. Znalazłam odpowiedź w książce i właściwie jest bardzo mądra. :)
Ostatecznie książka bardzo mi się podobała. Czytałam wiele komentarzy odnośnie tej książki i jej autora. Że pisze bezsensowne bzdury, że wymyśla nie wiadomo co i "Jak można zachwycać się tym autorem?".
Słuchajcie, można. To tzw. literatura intelektualna. W "Weronice..." zawartych jest dużo myśli filozoficznych, które trzeba zrozumieć i przemyśleć. Nawet ja czuje się nieodpowiednim odbiorcą, bowiem niektórych słów nadal nie rozumiałam, a niektóre "wizje" były za trudne do wyobrażenia sobie.
Jednak wiele rad można zastosować we własnym życiu, np. to jak powinniśmy z niego korzystać.
Myślę, że ta pozycja byłaby dobra dla osób dojrzałych psychicznie, które mają swój punkt myślenia, swój własny stosunek do wielu spraw. To "trudna" książka, którą trzeba "przeżyć", żeby dobrze ja zrozumieć, czego Wam życzę.