"Papierowe miasto dla papierowej dziewczyny."
Nastoletni Quentin Jacobsen spędza czas na adorowaniu z oddali żądnej przygód, zachwycającej Margo Roth Spiegelman.
Więc kiedy pewnej nocy niegrzeczna Margo uchyla okno i, zakamuflowana jak ninja, wkracza na powrót w jego życie, wzywając go do udziału w tajemniczej i misternie zaplanowanej przez siebie kampanii odwetowej, Quentin oczywiście podąża za dziewczyną. Gdy ich całonocna wyprawa dobiega końca i nastaje nowy dzień, Quentin przychodzi do szkoły i dowiaduje się, że zagadkowa Margo w tajemniczych okolicznościach zniknęła. Chłopak wkrótce odkrywa, że Margo zostawiła pewne wskazówki i że zostawiła je dla niego. Podążając jej urywanym śladem, w miarę zbliżania się do celu Q odkrywa zupełnie inną Margo, niż ta, którą kochał i znał dotychczas.
"Moim cudem było to, że spośród wszystkich domów na wszystkich osiedlach mieszkaniowych w całym stanie Floryda zamieszkałem w domu w sąsiedztwie Margo Roth Spiegelman."
Poznanie twórczości Johna Greena rozpoczęłam, jak większość z was, od kultowej już "Gwiazd naszych wina". Była ona bardzo dobrą i poruszającą historią o miłości, poświęceniu i reszcie ważnych kwestii, lecz mimo to, muszę przyznać, że oczekiwałam czegoś więcej po tej masie pochwał. I chyba tak samo mogę podsumować "Papierowe Miasta" - czekałam na piękne fajerwerki, a dostałam, cóż, patyczek z zimnym ogniem.
Tak właśnie zacznę swoje rozważania na temat tej książki. Co takiego było w moich oczekiwaniach, czego pan Green nie zawarł w swojej powieści? Tajemnice - były; miłość - oczywiście; rozmyślania - też; dowcip - co nie miara; nutka kryminału - tyci tyci. Niby wszystko to było, ale nie do końca w takiej ilości i jakości, jakiej chciałam. Przez całą powieść oczekiwałam też jakiegoś hmm... zwrotu akcji, czegoś, co w końcu doda to "coś", co musi mieć każdy bestseller. Tego też tu nie było. Odniosłam wrażenie, że było: a) mało tajemnic i praktycznie zerowy wątek kryminalny, b) ogromna naiwność i wiara głównego bohatera w to, że Margo Spiegelman jest kimś więcej niż zwykłym człowiekiem, że jest jakąś super bohaterką i oczywiście c) zbyt wieeele miłości.
Dwie powieści tego autora, z którymi miałam do tej pory styczność zdają się być inne, ale tylko na pierwszy rzut oka. Sprawa ma się podobnie jak z książkami Dana Browna czy Roberta Ludluma - wystarczy przeczytać jedną czy dwie książki tych autorów, a już można powiedzieć, co się zdarzy w następnej. Pan Green w w swoich powieściach (do przeczytania pozostaje tylko "Szukając Alaski") zawiera wielką miłość, przyjaźń, głębokie przemyślenia, pomaga swoim czytelnikom zrozumieć świat i przekazuje jakieś uniwersalne prawdy. Pisze on powieści o prostej fabule i akcji, niewielkie pod względem objętości i łatwe w odbiorze.
"Tak trudno jest odejść - dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem."
Wiem, że to, co piszę jest strasznie nieskładne. Już po raz któryś próbuję się wziąć za napisanie tej notki. Trudno mi pisać o "Papierowych Miastach" - nie zasłużyły na wielką krytykę, bo były całkiem fajne, ale też nie powaliły na kolana. Gdzieś tam zdaje mi się, że czegoś chyba nie zrozumiałam, że cały czas coś mi umyka. Nie czuję tej green'owskiej magii, która była obecna w "Gwiazd naszych wina".
Czasem historia przedstawiona w "Papierowych Miastach" nużyła mnie. Quentin po raz kolejny wybiera się na wyprawę w poszukiwaniu Margo, nic nie znajduje i zastanawia się: "Gdzie jest Margo?". Było tego ciut za dużo, takie ciągłe powtarzanie stawało się po prostu nudne. Kolejną rzeczą, którą mogłabym zarzucić tej opowieści jest fakt, że przy "Gwiazd naszych wina" płakałam, strasznie przeżywałam, a tu nic takiego nie miało miejsca. Zabrakło tej więzi niesamowitej więzi z postaciami, która była wcześniej obecna.
Pan Green i tym razem umieścił w swojej powieści bohaterów, których potrafilibyśmy polubić, gdyby udało nam się ich spotkać. Przede wszystkim naiwny Quentin jest jedną z takich postaci. On, jak i jego paczka tryskają humorem, potrafią być w odpowiednich chwilach poważni, a także świetnie się dogadują i pomagają nawzajem. Nie są typowymi nastolatkami; mają swoje wady, ale nawet mimo to, wydają się tacy idealni. Mają rozwinięte charaktery i są mocną stroną powieści. Jest także Margo, ukochana Q. Ona jest chyba najbarwniejszą ze wszystkich postaci. Mamy możliwość obserwowania jak stopniowo zrzuca maskę i odsłania prawdziwą naturę - niekoniecznie taką, jakiej oczekuje młody Jacobsen.
"Margo zawsze kochała tajemnice. (...) być może kochała je tak bardzo, że sama stała się tajemnicą."
Przez pierwsze 100 stron wraz z głównym bohaterem i Margo robimy różne kawały jej znajomym. Nie ukrywam, było to miejscami fajne, ale trochę się przeciągało. Autor spokojnie mógłby to zawrzeć na 30 stronach, ale nie w 1/4 książki. Dopiero potem otrzymujemy tę właściwą akcję, na którą czekaliśmy. Nie jest ona skomplikowana, lecz wciąga czytelnika. Poszukujemy wraz z Q zaginionej dziewczyny i odkrywamy co raz to nowe wskazówki, które nam zostawiła. Poznajemy jej tok myślenia, a także głęboko zakorzenione problemy i obawy. Między innymi kwestię papierowych miast. W tej części atmosfera staje się poważniejsza, a akcja rozwija się. Jednak dopiero w ostatniej wszystko nabiera niesamowitego rozpędu i pędzi jak szalone, aż do ostatniej strony.
" To papierowe miasto. Mówię ci, tylko popatrz Q: popatrz na te wszystkie ślepe zaułki, ulice, które zawracają same na siebie, wszystkie te domy wybudowane tylko po to, by się rozpaść. Na wszystkich tych papierowych ludzi mieszkających w swych papierowych domkach i wypalających swoją przyszłość, byle tylko siedzieć w cieple. Na wszystkie te papierowe dzieciaki pijące piwo, które kupił im jakiś menel w papierowym całodobowym. Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych."
Historia przedstawiona przez autora jest barwna i pełna postaci, które na tle reszty z innych książek się nie wyróżniają. Język i styl zmuszają do rozmyślań, które są doskonale ujęte dla młodego czytelnika. Całość jest przedstawiona w zabawny i interesujący sposób. Każda jego powieść jest piękna i unikatowa na swój sposób. To właśnie uwielbiam u Greena: potrafi napisać powieść dla nastolatków, która niby jest banalną historyjką, a jednocześnie uczy nas czegoś.
Wydaje mi się, że ta książka opowiada o tym, że nigdy tak naprawdę nie zrozumiemy drugiego człowieka. Pozostanie on, jak i jego cele czy działania, dla nas tajemnicą. Bardzo ważna i trudna do zrozumienia kwestia dla przyzwyczajonych do tandetnych romansideł nastolatków. To mówi nam zakończenie. Nie jest to typowy happy-end, do których jestem przyzwyczajona, ale było ono z pewnością zaskakujące dla czytelnika wpatrzonego w Margo jak w obrazek. Duży plus dla autora, ponieważ udało mu się mnie zaskoczyć i wprawić w lekkie osłupienie.
"Łatwo jest zapomnieć, jak przepełniony ludźmi jest świat - świat pęka w szwach od ludzi, a każdego z nich możemy sobie wyobrazić, tylko że nieodmiennie tworzymy sobie o nich niewłaściwe wyobrażenia."
"Papierowe Miasta" nie są wyjątkową lekturą, nie tak wciągającą jak "Gwiazd naszych wina". Są interesujące, ale czytelnik po wcześniejszym przeczytaniu pełnych emocji "Gwiazd naszych wina" poczuje niedosyt. Czegoś tu zabrakło w porównaniu do tamtej powieści. Moim zdaniem John Green jest jednym z najlepszych w swoim fachu. Przynajmniej jednym z najlepszych w pisaniu młodzieżówek. Polecam tę książkę młodzieży, która wymaga czegoś lepszego niż kolejne tandetne romansidło. Niecierpliwie oczekuję premiery "Szukając Alaski".
"Ludzie tworzą miejsca, a miejsca tworzą ludzi."
Moja ocena: 8.5/10