Wsi spokojna, wsi wesoła. Kto nie widział pól z szumiącymi falami zboża, nie słyszał łagodnego szumu źródełka, nie pił chłodnej, przejrzystej wody, prosto z rzeczki, gdy słońce pali w kark, świeżego mleka, prosto od krowy, gdy dzień chyli się ku końcowi, nie jadł owoców prosto z drzewa, nie słuchał śpiewu ptaków, istnej orkiestry przyrody tuż nad ranem… Takiej osobie szczerze współczuję, gdyż traci jedne z najpiękniejszych doznań w życiu człowieka, jakie oferuje przyroda. I to całkiem za darmo.
W podobnych klimatach kręci się akcja „Mariski z węgierskiej puszty” Consilii Marii Laskotty. Autorka pisząca w latach 1945-1998 daje nam obraz węgierskiej wsi, pełnej nieograniczonej przestrzeni, czikosów opiekujących się końmi, ostrej, jak brzytwa papryki i prostoty ludzi złączonych z ziemią nie tylko sercem, ale i potem, siłą własnych rąk, cierpieniem i łzami.
Jest rok 1910. Mariska oraz Jaros po trzynastu latach narzeczeństwa w końcu nie wytrzymują i udają się do hrabiego Czolnego po zgodę na ślub. Obydwoje pracowici, sumienni i przykładni stanowią cenną, tanią siłę roboczą. Ich plany zapewne ległyby w gruzach, gdyby nie córka hrabiego, Juliska – po uszy zakochana w bracie Jarosa Gaborze. Czy los okaże się łaskawy zarówno dla pierwszej, jak i drugiej pary zakochanych? Jak wiele może znieść człowiek? Czy dumny hrabia okaże swoje miłosierdzie względem niepokornej córki? Czy prosty człowiek podoła nadchodzącym zmianom? Jak wielkie żniwo zbierze nadchodząca wojna? Czy komunizm okaże się zbawieniem, czy też przedsionkiem piekła?
Książka została podzielona na dwie części. Na początku obserwujemy młode lata Mariski, Jarosa, Juliski oraz Gabora. Autorka przedstawia nam obie pary na zasadzie kontrastu. Pierwsza z nich jest niczym spokojnie płynąca rzeka. Z mozołem pokonuje przeszkody, nie daje rządzić emocjom, źródło dobrobytu widzi w ciężkiej pracy. Druga, to wulkan energii, burza pełna uczuć, walka trudnych charakterów, – dokąd ją to zaprowadzi?
Z czasem wszystko się klaruje. Wtedy przychodzi czas na pojawienie się nowego pokolenia, które zacznie burzyć utarte stereotypy, będzie walczyć o zmiany, inną rzeczywistość. Żeby nie było zbyt kolorowo pojawią się dwa wypierające siebie obozy. Jak to zwykle w historii bywa, zostaniemy wciągnięci w bitwę tradycji, starego porządku z gorącym protestem młodości.
Tytuł sugeruje, iż Mariska powinna być główną bohaterką powieści. Nic bardziej mylnego. Początkowo zauważamy jej niezłomność, pracowitość i wiarę w lepszą przyszłość. Podczas dalszego zgłębiania lektury, widzimy, że kobieta jest uosobieniem wsi, na której żyje. Trudy i znoje, cierpliwość, nieugięty charakter, ufność i pokora, a przy tym łagodna natura, czynią z niej doskonałe tło, udoskonalenie przeżyć Jarosa, Gabora, Juliski oraz Michaela – syna Mariski. Wszyscy są z nią powiązani, co jakiś czas znikają, aby powrócić w objęcia prostej kobiety, niczym w zatroskane ręce kochanej mamy. Mariska jest ich domem, pocieszeniem, dobrym duchem, z pozoru mało istotnym, w rzeczywistości ładującym akumulatory, dającym siłę napędową do dalszej egzystencji. Któż z nas nie chciałby mieć przy sobie podobnej opoki? Choć nie poznała wzniosłych teorii, nie studiowała filozofii, z ledwością potrafi czytać i praktycznie nigdy nie opuszczała rodzinnych stron, jej przenikliwość i proste rozumowanie, sprawiają, że prawdy świata, przez niektórych nigdy nieodkryte, dla niej są otwartą księgą.
Początkowo drażniła mnie prostota języka, jakim autorka opisywała rzeczywistość otaczającą bohaterów. Gdy zrozumiałam potrzebę takiego zabiegu, wczułam się w lekturę, poczułam moc bijącą z serca małej, węgierskiej wsi, w szczególności gdy w opozycji do jej ciszy i spokoju, pojawił się hałaśliwy Budapeszt. Historia Mariski, jej rodziny oraz przyjaciół poruszyła czułe struny.
Nie bez znaczenia jest okres, w którym toczy się akcja powieści. O ile wojenna zawierucha przechodzi niemal niezauważona, o tyle jarzmo komunizmu stanowi brzemię dla bohaterów. Autorka świetnie uwypukla rozterki, rozdarcie pomiędzy tym, co wygodne, ale haniebne, a tym, co trudne, jednakże honorowe i godne uznania.
Książka to wielowątkowy przegląd historii. Znajdziemy tu chwilę na miłość, braterstwo, próbę odwagi, rozważania nad życiem, łzy i śmiech. Lektura przyciąga dzięki swojej prostocie, niewymuszonemu rytmowi oraz pełnej realizmu historii. Bardzo łatwo uwierzyć, w to, że tacy bohaterowie, jak Michael czy Mariska chodzili nie tak dawno, po węgierskiej ziemi.
„Mariskę z węgierskiej puszty” polecam nie tylko osobom interesującym się historią oraz pięknem Węgier, ale każdemu czytelnikowi, któremu potrzebna jest chwila zadumy, książka, która otula niczym ramiona stroskanej babci, daje moc kakao w zimowy wieczór, jednocześnie ucząc prawd, jakich nie odnajdziemy w księgach wielkich filozofów. Proza życia w pięknej oprawie czułości i prostoty.