Znakomicie napisana książka historyczna pokazująca czym dla Węgier był traktat z Trianon podpisany 100 lat temu, który zabrał im 2/3 terytorium i 3/4 ludności, z tej traumy nie mogą otrząsnąć się do dzisiaj.
Zaczyna Góralczyk swój wywód od drugiej połowy XIX wieku (lata 1867-1914), kiedy to Węgry uzyskały w ramach C.K. Monarchii Austriackiej dużą autonomię, zajmowały też wielki obszar, nazywano je wtedy Wielkimi Węgrami. W tym okresie kraj przeżywał wielki boom gospodarczy, a Budapeszt „był najszybciej rozwijającym się ośrodkiem miejskim nie tylko w Europie, ale nawet na całym globie. Dopiero pod koniec pierwszej dekady XX wieku został wyprzedzony przez... Manhattan.”
Z drugiej strony na obszarze Wielkich Węgier mieszkało mniej niż 50% Madziarów, a rząd w Budapeszcie prowadził w stosunku do mniejszości narodowych twardą nacjonalistyczną politykę, zmuszając np. wszystkie dzieci do nauki w języku węgierskim, nawet wszystkie uniwersytety były węgierskie. Olbrzymia to różnica w porównaniu z naszą Galicją gdzie szkoły i uniwersytety były polskie. Poza tym rzucały się w oczy różnice ekonomiczne: Węgrzy to byli w większości bogacze zaś inne narodowości klepały biedę. Nic więc dziwnego, że taka polityka prowadziła do wielkich napięć a z czasem i do katastrofy.
A potem przyszła pierwsza wojna światowa, którą zakończyła się klęską i rozpadem C.K. Monarchii, ale do końca węgierska klasa rządząca żyła złudzeniem, że mimo porażki ich państwo pozostanie w starych granicach. Niestety sąsiedzi, popierani przez zwycięzców, Francję i Anglię, mieli zupełnie inne plany. Poza tym reputacji Węgier szalenie zaszkodziła anarchia po wojnie, a zwłaszcza krótkie rządy komunistów w 1919 r. (Węgierska Republika Rad). W efekcie, w czasie Kongresu Wersalskiego, na którym ustalano powojenny kształt Europy, delegacji węgierskiej nie było, a Czesi, Rumuni, Serbowie i owszem. No i wysmażono traktat, który odbierał Węgrom większość ludności i terytorium (Siedmiogród, wzięty przez Rumunię, miał większą powierzchnię niż okrojone Węgry), ale który musieli podpisać, inaczej postawiliby się poza nawiasem społeczności międzynarodowej.
W międzywojennych Węgrzech spoiwem ideologicznym narodu była negacja Trianon oraz plany powrotu do starych granic: „Jeśli ktokolwiek w owym czasie powiedziałby, że Trianon był sprawiedliwy, to tym samym automatycznie wykluczałby się z życia publicznego”. Okazja nadarzyła się na początku II Wojny Światowej, wtedy Węgrzy, sojusznicy Hitlera, odzyskali cześć Siedmiogrodu, Słowacji i Wojwodiny. Ale wraz z końcem wojny musieli wszystko oddać: rozdający karty Sowieci traktowali ich jako wrogów, i zdecydowanie postawili na granice z Trianon. Inna sprawa, że Węgrzy sami sobie nabruździli: sojusz z Hitlerem, udział w zagładzie Żydów, krwawy reżim faszystowski tuż przed zdobyciem kraju przez Armię Radziecką.
W czasach komuny publiczne poruszanie sprawy Trianon było zakazane. Za to w ostatnich latach problem traktatu sprytnie podnosi rządzący Węgrami Viktor Orban, zręczny demagog, rozdział poświęcony jego polityce jest naprawdę pouczający: nasi rządzący usiłują działać jak on, ale na szczęście nie mają jego sprytu i charyzmy, niemniej to, co ten człowiek robi z Węgrami jest przerażające.
Ma się z tej książki wrażenie, że najnowsza historia Węgier to pasmo klęsk i upadków z Trianon jako traumą największą. A że ten naród uwielbia czcić swoje klęski (nie on jeden), to Trianon tkwi w węgierskich sercach do dzisiaj jak drzazga.
Książka jest znakomicie, lekko napisana, świetny przykład popularnej literatury historycznej.