W końcu i mnie dopadł „zaszczyt” recenzowania książki elektronicznej. Mimo uprzedzeń, co, do e-booków (nad życie miłuję książki papierowe) postanowiłam przyjąć ‘wyzwanie’ i przeczytać Wedle reguły kreacji.
Tak naprawdę nie miałam pojęcia, czego mam się spodziewać po owym e-booku. Jedyne, co do mnie przemówiło to intrygująca, mroczna okładka idealnie wpasowująca się w mroki mojego umysłu.
Wedle reguły kreacji opowiada historię o pewnym niezwykłym bohaterze, Stanisławie Szmicie.
Dlaczego stwierdziłam, że Stanisław to ktoś niezwykły?
Z racji nietypowego życia, które już na samym początku zostało naznaczone swojego rodzaju pechem. Jego matka zmarła przy porodzie, ojciec zniknął tak szybko jak szybko zrobił dzieciaka Irminie. Sierotą postanowiła zająć się rodzina Stojanowskich i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Agata, córka przybranych rodziców Stasia. Dziewczyna opanowana rządzą postanawia w wieczór wigilijny zaciągnąć chłopaka do stodoły. Każdy wie, w jakim celu. W stodole rozpętało się piekło (dosłownie), a Stanisław gnany wyrzutami sumienia postanawia opuścić rodzinną wieść i żyć na własną rękę w innym mieście, z dala od Fraudencji.
Bohater trafia do szkoły wojskowej i wszystko byłoby w porządku, a życie chłopaka mogłoby się toczyć spokojnym rytmem, gdyby nie jego koledzy i ich seksualne zachcianki, które ściągnęły na Szmita kolejne kłopoty zakończone okropnym finałem: więzieniem.
Prawdziwym zwrotem akcji mogłaby być teoria bohatera, tytułowa reguła kreacji, która mogłaby zrewolucjonizować świat nauki, ale jak się domyślacie, Szmit, jako dziecko pecha nie uchroni się od wrednego losu, który z dzikim chichotem rzuca mu kłody pod nogi. Czy tym razem Szmitowi uda się przezwyciężyć przeciwności kapryśnej fortuny? Tego wam nie zdradzę.
Czytając perypetie Stanisława zastanawiałam się, co on takiego zrobił, że spotyka go tyle nieszczęść, które tak mocno odbijają się na jego życiorysie i psychice.
Przecież nie był niczemu winny. To nie jego wina, że rodzice go osierocili, że bezczelna dziewucha sprowadziła go na złą drogę, a przyjaciele nakłonili go do uprawiania seksu z córką pewnego sekretarza, która potem zaszła w ciążę wskutek orgii z kilkoma uczniami szkoły. Bohater od dziecka pokutował, ale nie za swoje grzechy, a za grzechy innych, co bardzo mnie w Wedle reguły kreacji irytowało, ale do rzeczy.
Wielkim plusem powieści jest przyjemny, lekki język, którym autor niemalże z finezją kształtuje kolejne rozdziały i opisuje dalsze losy bohatera. Oczywiście, Boratczuk nie zrezygnował z kilku wulgaryzmów, ale są one idealne wpasowane w inteligentne dialogi, co dodaje książce nieco pikantnej nutki. Całość uzupełniają plastyczne, barwne opisy, które czytałam po kilka razy przenosząc się do rodzinnej wsi Stasia.
Fabuła książki przypomina mi nieco gawędę, co sprawia, że powieść czyta się z prawdziwą przyjemnością. Nie ma w niej miejsca na niedopowiedzenia, ponieważ wszystkie wątki, te główne i poboczne, idealnie do siebie pasują tworząc magiczną układankę.
Wedle reguły kreacji nie jest łatwą powieścią. Wymaga od czytelnika zastanowienia się nad rolą przeznaczenia i decyzji podejmowanych przez człowieka oraz ich wpływem na dalsze życie, ale mimo niełatwego tematu książka tak bardzo przypadła mi do gustu, że przeczytałam ją w kilka godzin.
Idealna rekompensata po kiepskim „gniocie” pana Silveya.