Setki ludzi przechodzą obok nas. Mijamy przeróżne twarze, zapamiętujemy je nawet nieświadomie i gdzieś w naszej głowie te obrazy zostają. Rozmawiamy z przechodniami. Gdy zobaczymy uśmiech, odwdzięczamy się tym samym. Jednak nigdy nikt nie wgłębia się w przelotną osobę. Jaka jest jej historia? Co kryje się za tymi krzywo uniesionymi kącikami ust? Zastanawialiście się?
Rok 1991. Rodzina Carrol żyła na pozór spokojnie, jak każdy inny obywatel. Kłótnia sióstr, problemy jednej czy drugiej, pierwszy chłopak. To wszystko było normalne.
Jednak pewnego dnia, najstarsza z córek Sama Carrola znika bez śladu. To wydarzenie na zawsze odcisnęło piętno w ich życiu. Matka odeszła od ojca, on zaś popełnił samobójstwo a pozostałe siostry, Claire i Lydia zerwały ze sobą kontakt. Po niespełna dwudziestu latach Claire dotyka kolejna tragedia. Jej mąż, niezwykle inteligentny milioner, zostaje zamordowany. W trakcie śledztwa wdowa odkrywa przerażające filmy, na których ktoś w sposób brutalny morduje i gwałci młode dziewczyny. Zaraz potem godzi się z Lydia, wraz z którą rozpoczyna własne dochodzenie na temat przeszłości jej męża. Czy miał on z tym coś wspólnego? Czy prawda okaże się bardziej bolesna niż przeszłość? Jakie sekrety wyjdą na jaw?
Rzadko sięgam po kryminały czy thrillery. Nigdy nie mogłam się do nich przekonać, być może nie byłam jeszcze tak dojrzała, by dostrzec najlepsze cechy tego gatunku? Nie znam się, dopiero zaczynam poznawać te tematy, dopiero zaczynam błądzić po płyciźnie kryminalnych, gęsich skórek. A jednak jestem w szoku. Pamiętajcie, że tę recenzję pisze osoba, która przyzwyczajona jest do płakania i rozpływania się nad książkami. Zdecydowanie nie do tego, by w nocy gapić się w sufit z przerażeniem.
Pierwsze co przychodzi mi na myśl to słowo; genialna. Od samego początku Karin wprowadza nas w historię, która dopracowana jest na każdym kroku. W powieści, sekwencyjnie pojawiają się rozdziały. Jeden zawierający listy Sama do zaginionej Julii, drugi z perspektywy Claire, zaś trzeci z Lydii. W ten sposób możemy poznać i zagłębić się w życie oraz myśli każdej z tych osobowości. Poznajemy przeszłość, teraźniejszość a nawet ewentualną przyszłość. Aż do pogodzenia się sióstr, po którym zaczyna się prawdziwy rollercoaster. I ostrzegam, niełatwo jest się oderwać od lektury.
Autorka wciąga w świat, który wykreowała. W świat brutalny, obnażony i dosadny. Co jeszcze uderza w czytelnika? Fakt, że wydarzenia przedstawione w powieści mogły w jakikolwiek sposób dziać się w realnym świecie. Oglądacie czasami programy na temat osób zaginionych, morderstw czy seryjnych brutalnych psychopatów? Ja to zawsze lubiłam. I przyznam, że historia opowiedziana przez Slaughter niczym nie odbiega od prawdziwych wydarzeń przedstawionych na ekranie telewizora.
Moje śliczne nie pozostawia na czytelniku suchej nitki. Intryguje, sprawia, że każdą kolejną stronę wręcz się połyka. I mimo uśmiechu, który chwilami wywoływała, szczególnie dzięki charakterowi Lydii, to potrafi zaskoczyć faktami, które nie są owijane w bawełnę. Uderzają i to z taką mocą, aż musiałam odłożyć na chwilę książkę by odetchnąć. W jednej chwili czułam ciekawość, zirytowanie, poczucie bezsilności, a za chwilę chciałam wdrążyć się w świat sióstr Carrol, by odkrywać z nimi tajemnice, a zaraz potem uciec w ciemny róg i nie doświadczać tego wszystkiego, kiedy dochodził szok, niedowierzanie i przerażenie. Tak, zdecydowanie czytanie w nocy nie idzie w parze z spokojnym i słodkim wejściem w krainy Morfeusza.
Historia stworzona przez Karin Slaugter szczególnie zasługuje na uwagę, którą nie sposób jej poświęcić już po pierwszych kilku stronach. Jednak zapamiętajcie, nie jest to zdecydowanie lektura, przez którą przejdzie się lekko, szybko (niedosłownie) i przyjemnie. Zdecydowanie polecam. I już wiem, że to nie będzie jedyna książka autorki, jaka wpadnie mi w ręce.