𝑆𝑒𝑟𝑐𝑒 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎 𝑛𝑎 𝑐𝑎ł𝑒 ż𝑦𝑐𝑖𝑒, 𝑎 𝑑𝑢𝑠𝑧𝑎 𝑛𝑎 𝑤𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑜ść.
𝑂𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒ść 𝑤𝑎𝑟𝑚𝑖ń𝑠𝑘𝑎 zajęła w moim sercu szczególne miejsce. Jej bohaterów pokochałam od pierwszego tomu, a z każdą kolejną częścią moja miłość do nich wciąż rośnie. Coraz bardziej się do nich przywiązuję, a ich losy śledzę z zapartym tchem. 𝑁𝑎𝑠𝑧𝑒 𝑑𝑟𝑧𝑒𝑤𝑎 𝑠ą 𝑗𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑚ł𝑜𝑑𝑒, przyprawiły mnie o szybsze bicie serca, wielokrotnie wycisnęły łzy i przeczołgały emocjonalnie. Świat ogarnęła mordercza wojna, Lizka za sprawką Oswalda znalazła się w obozie Hohenbruch. Opisywane przez autorkę dantejskie sceny rozgrywające się w obozie, faktycznie miały miejsce. 𝑊𝑖ęź𝑛𝑖𝑜𝑤𝑖𝑒 𝑢𝑚𝑖𝑒𝑟𝑎𝑙𝑖 𝑧 𝑔ł𝑜𝑑𝑢, 𝑤𝑎𝑟𝑢𝑛𝑘𝑖 ℎ𝑖𝑔𝑖𝑒𝑛𝑖𝑐𝑧𝑛𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑖𝑠𝑡𝑛𝑖𝑎ł𝑦, 𝑧𝑎 𝑝𝑜𝑠ł𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑠ł𝑢ż𝑦ł𝑎 𝑔𝑎𝑟ść 𝑙𝑢𝑧𝑒𝑚 𝑟𝑧𝑢𝑐𝑜𝑛𝑒𝑗 𝑠ł𝑜𝑚𝑦, 𝑝𝑒ł𝑛𝑒𝑗 𝑟𝑜𝑏𝑎𝑐𝑡𝑤𝑎 𝑖 𝑏𝑟𝑢𝑑𝑢. 𝑊 „𝑠𝑧𝑝𝑖𝑡𝑎𝑙𝑢” 𝑐ℎ𝑜𝑟𝑧𝑦 𝑙𝑒ż𝑒𝑙𝑖 𝑛𝑎 𝑐𝑒𝑚𝑒𝑛𝑡𝑜𝑤𝑒𝑗 𝑝𝑜𝑠𝑎𝑑𝑧𝑐𝑒, 𝑤𝑒 𝑤ł𝑎𝑠𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑜𝑑𝑐ℎ𝑜𝑑𝑎𝑐ℎ, 𝑝𝑜𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑤𝑖𝑒𝑛𝑖 𝑏𝑒𝑧 𝑜𝑝𝑖𝑒𝑘𝑖 𝑖 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒𝑗𝑘𝑜𝑙𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑝𝑜𝑚𝑜𝑐𝑦 𝑙𝑒𝑘𝑎𝑟𝑠𝑘𝑖𝑒𝑗 – napisała autorka w posłowiu. Franz próbuje ratować ukochaną i jak najszybciej chce dotrzeć do obozu, lecz niestety pociąg, którym jedzie, ulega katastrofie. Nie dość, że nie udało mu się pomóc Lizce, to leży ranny w szpitalu i może zostać oskarżony o dezercję.
Gertruda dopiero teraz zrozumiała, jacy źli i bezwzględni są jej starsi synowie. Rozpacza, że tak źle ich wychowała. Po śmierci męża zbliżyła się do Augusty i Jana. Chciałaby pomóc Franzowi w odnalezieniu ukochanej, ale od potrzeby pomagania silniejszy jest paniczny strach o rodzinę, więc tylko udaje, że wciągnęła się w poszukiwania Lizki.
Lizka z towarzyszkami niedoli rozpaczliwie próbują przeżyć, chociaż tyfus, głód i bezwzględne traktowanie przez Niemców dziesiątkuje więźniów. Wciąż powtarzają sobie, że ich drzewa na trumny są jeszcze za młode, lecz tu nie używano trumien do pochówku, tu nic nie używano. Wrzucano ciała na wózek i wieziono do lasu, zakopywano jak truchło zwierząt we wspólnym, bezimiennym dole. Bez godnego pochówku, bez modlitwy niczym śmieci. Opisy warunków w obozie są tak realistyczne i wstrząsające, że jeżą włos na głowie. Ciężka praca, urągające wszelkim normom warunki bytowe, w jakich przetrzymywani są więźniowie, nieludzkie traktowanie, karmienie lurą, która nie nadaje się do jedzenia to obozowa codzienność. Trudno sobie wyobrazić, że ludzie opętani ideologią Hitlera lepiej traktowali swoje zwierzęta aniżeli ludzi uwięzionych w obozie.
Gdy wydaje się, że upodlenie więźniarek sięga dna, zdarza się cud narodzin dziecka, który porusza serca nawet najbardziej zatwardziałych więźniarek. Ciężarna kobieta ukrywa jak może swój błogosławiony stan, w czym wszystkie jej pomagają, a potem ostatkiem sił wydaje na świat dziecko. Lizka otrzymuje od kobiety niejako testament, w chwili śmierci powierza jej swoje dziecko i każe przysiąc, że je uratuje. I tak rodzi się plan ucieczki Lizki z dzieckiem z obozu. Cud narodzin dziecka w obozie i to jak wszystkie te lepsze i gorsze więźniarki w obliczu tych narodzin starały się, aby to dziecko przeżyło, wyciska łzy. Żadna nie myślała o sobie ani konsekwencjach, jakie mogłyby je spotkać, gdyby to się wydało. Tamte kobiety tak bardzo chciały żyć i tego samego pragnęły dla swoich dzieci. Serce się ściska na myśl, czego teraz żądają kobiety, bo mają do tego prawo.
Przeraża okrucieństwo, bezwzględność Oswalda i jego kompanów oraz ich bezpodstawna wiara w istnienie rasy aryjskiej. I nie do końca jest to opętanie ideologią Hitlera, która i owszem dała im narzędzia pozwalające znęcać się nad innymi i dzięki czemu mogli realizować swoje chore wizje. Podążając śladami braci Reiter od samego początku tej historii, doskonale się wie, że byli to ludzie pozbawieni sumienia, okrutni i bezwzględni, którzy nawet nie mieli serca dla własnego ojca, chociaż to z jego winy tacy się stali. Idą do celu po trupach i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Scena mrożąca krew w żyłach to przyjazd Oswalda z kompanem na inspekcje do obozu Soldau, w którym bez litości katowano więźniów, a tych, co nie potrafili się podnieść rozszarpywały specjalnie do tego szkolone psy. Oni zaś śmiali się i drwili, cieszyli z kaźni, zachowywali niczym bestie w ludzkiej skórze.
Utkwiła mi też w pamięci pewna scena, którą wciąż podsuwa mi wyobraźnia. Księża w tym obozie byli traktowani jeszcze gorzej niż pozostali więźniowie. Oslwald nie mógł znieść, że wszyscy duchowni cały czas nosili sutanny. Komendant, chcąc zabłysnąć przed wyższymi szarżą, przywołuje jednego z nich i rozkazuje mu zdjąć sutannę, gdy ten spokojnie odmawia, mówiąc, że Bóg jest miłością i dobrem, które wszystko zwycięża, a sutanna jest jego znakiem przynależności do Niego. Wściekły komendant ponawia rozkaz, oferując mu życie za zdjęcie sutanny. […] 𝑛𝑖𝑔𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑑𝑒𝑗𝑚ę 𝑠𝑢𝑡𝑎𝑛𝑛𝑦, odpowiada spokojnie ksiądz, czyniąc przed nimi znak krzyża, błogosławiąc ich. 𝑀𝑜ż𝑒𝑐𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑏𝑖ć 𝑚𝑜𝑗𝑒 𝑐𝑖𝑎ł𝑜, 𝑙𝑒𝑐𝑧 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑢𝑐ℎ𝑎. 𝑁𝑖𝑒𝑐ℎ 𝐵ó𝑔 𝑤𝑎𝑚 𝑤𝑦𝑏𝑎𝑐𝑧𝑦. Wtedy Niemiec powodowany bezsilną złością, sięga do kabury po broń i strzela… księdzu między oczy. Postawa i godność tego duchownego zaimponowały mi. Zdeptany, sponiewierany, wyglądający jak robak, odarty z człowieczeństwa i tak do końca został człowiekiem, wyjątkowym jedynym w swoim rodzaju, a przegrany Niemiec tylko bestią w ludzkiej skórze. 𝑁𝑎𝑤𝑒𝑡 𝑤ś𝑟ó𝑑 𝑤𝑖𝑙𝑘ó𝑤 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑏𝑦ć 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑖𝑒𝑚.
Gustaw kierowca Oswalda będąc świadkiem okrutnych zbrodni popełnianych przez pobratymców, czuje się cząstką machiny śmierci i pogardy dla drugiego człowieka, a jego góra wyrzutów sumienia wciąż rośnie. Dziadek zawsze mu powtarzał, że przyzwolenie na zbrodnię też jest zbrodnią. Nie mógł uratować całego świata, ale mógł uratować chociaż jedną osobę… 𝑆𝑧𝑎𝑐𝑢𝑛𝑒𝑘 𝑑𝑜 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎 𝑠𝑖ę 𝑜𝑑 𝑠𝑧𝑎𝑐𝑢𝑛𝑘𝑢 𝑑o 𝑑𝑟𝑢𝑔𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑎.
𝐽𝑒ś𝑙𝑖 𝑠𝑡𝑢 𝑤𝑖𝑑𝑧𝑖 𝑟óż𝑜𝑤𝑒, 𝑎 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑠𝑖ę𝑐𝑖𝑢 𝑐𝑧𝑎𝑟𝑛𝑒, 𝑡𝑜 𝑤 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦𝑤𝑖𝑠𝑡𝑜ś𝑐𝑖, 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡? 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑛𝑒, 𝑐𝑧𝑦 𝑟óż𝑜𝑤𝑒? 𝑇𝑎𝑘𝑖𝑒 𝑗𝑎𝑘 𝑚𝑦 𝑤𝑖𝑑𝑧𝑖𝑚𝑦, 𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑗𝑎𝑘 𝑘𝑎ż𝑒 𝑤𝑖𝑑𝑧𝑖𝑒ć.
𝑂𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒ść 𝑤𝑎𝑟𝑚𝑖ń𝑠𝑘𝑎 to wyśmienita saga, napisana przepięknym językiem, ze świetnie wykreowanymi bohaterami. Autorka przekazuje w niej sporo wiedzy historycznej, zgrabnie wplecionej w fikcję literacką. Moim zdaniem 𝑁𝑎𝑠𝑧𝑒 𝑑𝑟𝑧𝑒𝑤𝑎 𝑠ą 𝑗𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑚ł𝑜𝑑𝑒 to najtrudniejsza i najbardziej wstrząsająca część ze wszystkich. Piękna, wspaniała, wyciskająca łzy, chwytająca za gardło, opowiadająca o życiu, śmierci, ogromnej miłości, która ocali i o nadziei ponad wszystko, bo 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑒 𝑑𝑟𝑧𝑒𝑤𝑎 𝑛𝑎 𝑡𝑟𝑢𝑚𝑛ę 𝑠ą 𝑗𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑚ł𝑜𝑑𝑒, jak wciąż powtarza Bogna przyjaciółka i towarzyszka niedoli Lizki. Okazuje się, że człowiek, by przetrwać, nie potrzebuje wielu rzeczy, tylko wielkiej nadziei. 𝑁𝑎𝑠𝑧𝑒 𝑑𝑟𝑧𝑒𝑤𝑎 𝑠ą 𝑗𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑚ł𝑜𝑑𝑒 to powieść o okrucieństwie wojny, bezwzględności i nienawiści człowieka, za które los wkrótce wystawi rachunek i każe słono zapłacić.
Wioletta Sawicka kolejny raz urzekła mnie pięknym językiem, zachwyciła niezwykłym kunsztem pisarskim oraz niesamowitą wiedzą na temat tego, co działo się na ziemiach warmińskich w tamtym okresie. Z niezwykłą czułością opowiada o ziemi warmińskiej, jej mieszkańcach i ich losach, w każdym słowie czuć pasję, zaangażowanie i ogromną wiedzę historyczną autorki. Jestem pod wielkim wrażeniem przedstawionych przez Wiolettę Sawicką wartości , ogromu włożonej pracy i wiedzy merytorycznej. Autorka wspomina w posłowiu, że 𝑊𝑎𝑟𝑚𝑖𝑎 𝑖 𝑀𝑎𝑧𝑢𝑟𝑦 𝑑𝑜 1945 𝑟𝑜𝑘𝑢 𝑠𝑡𝑎𝑛𝑜𝑤𝑖ł𝑎 𝑐𝑧ęść 𝑃𝑟𝑢𝑠 𝑊𝑠𝑐ℎ𝑜𝑑𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑖 𝑐ℎ𝑜𝑐𝑖𝑎ż 𝑑𝑜 𝑠𝑐ℎ𝑦ł𝑘𝑢 1944 𝑟𝑜𝑘𝑢 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑟𝑜𝑤𝑎𝑑𝑧𝑜𝑛𝑜 𝑡𝑢 𝑑𝑧𝑖𝑎ł𝑎ń 𝑤𝑜𝑗𝑒𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ, 𝑡𝑜 𝑤𝑠𝑧𝑒𝑙𝑘𝑖𝑒 𝑜𝑘𝑟𝑢𝑐𝑖𝑒ń𝑠𝑡𝑤𝑎, 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑜𝑠ł𝑎 𝑧𝑒 𝑠𝑜𝑏ą 𝑤𝑜𝑗𝑛𝑎, 𝑏𝑦ł𝑦 𝑡𝑢 𝑜𝑏𝑒𝑐𝑛𝑒.
Nie da się obok tej powieści przejść obojętnie, po jej przeczytaniu spojrzy się na świat z zupełnie innej perspektywy. Wojna nie tyle zmienia ludzi w bestie, ile raczej ujawnia bestie ukryte w ludziach. Autorka dość często podkreśla, że to jakim się jest człowiekiem, ma wpływ przykład wyniesiony z domu i wychowanie. Po obu stronach zdarzali się dobrzy i źli. Niektórzy Niemcy też potrafili zachować się przyzwoicie, rzucić kromkę chleba, zapewnić przymusowym przyzwoite warunki mieszkania lub przygarnąć cudze dziecko.
Chora ideologia Hitlera, przyprawiła o śmierć setki tysięcy ludzi. Ile było obozów koncentracyjnych? Ile było ofiar? O tym można poczytać w encyklopedii. Każda wojna wyzwala w ludziach czyste zło. Jednak okropieństwa, jakich dopuszczali się wyznawcy Hitlera, pozostają szczególnie kontrowersyjne. Dla nich ludzie byli istotami mniej wartymi od zwierząt.
Kolejny tom dobiegł końca.
Czy Lizce uda się uciec z obozu i ocalić dziecko? Czy kiedyś będzie taka jak dawniej? Czy będzie umiała normalnie żyć z piętnem z przeszłości? Czy strach wciąż będzie koło niej i czy będą mieli szansę z Franzem wieść takie życie, o jakim zawsze marzyli?
𝐶𝑧𝑦𝑗 𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚 𝑧𝑑𝑜ł𝑎ł 𝑝𝑜𝑗ąć 𝑚𝑜𝑟𝑧𝑒 𝑛𝑖𝑒𝑛𝑎𝑤𝑖ś𝑐𝑖 𝑖 𝑝𝑜𝑔𝑎𝑟𝑑𝑦? 𝐶𝑧𝑦 𝑘𝑡𝑜ś 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦ś 𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒?