Jerzy Alt - imię i nazwisko, które zarówno mi jak i miażdżącej większości społeczeństwa nie mówi nic. Nawet w wszechwiedzącej sieci powiązany jest tylko ze swoją jedyną książką „Świr i apokalipsa wg kretyna”, na której wypadałoby się skupić.
W morfologię niemal stustronicowego dzieła wpisuje się z 18 krótkich rozdziałów, na łamach których wykreowana została postać naszego nowego, współczesnego Don Kichota. Z bohaterem utworu przechodzimy zarówno przez okres wczesno młodzieńczy, nastoletni, jednak największa część skupia się na jego dorosłym, choć równie zagmatwanym i infantylnym życiu. Nasz bohater pomimo pozornej życiowej stabilności w krąg której wpisuje się posiadanie własnego mieszkania, pracy w biurowcu i epizodów spędzania czasu z kumplami, niewiele z rzeczywistością ma wspólnego. Zachowuje się jak typowy zbieg szpitala psychiatrycznego, chory na schizofrenię mężczyzna, który zaniechał przyjmowania wyznaczonej porcji leków. Jego urojenia przysłaniają mu obraz rzeczywistości, a może właśnie jego indywidualną rzeczywistość kreują. Egzystuje on w świecie własnych imaginacji, które doprowadzają go do tytułowej apokalipsy.
Nieprzystosowany społecznie bohater dokonuje rzeczy balansujących na skraju komizmu i dziwactwa tym samym zalewając czytelnika krystaliczną cieczą absurdu. Andrzej, bo takie najprawdopodobniej nosi imię narrator, asymiluje się z pająkiem, zakochuje się w czarnej, pospolitej musze, z którą próbuje nawiązać kontakt, a ona odfruwając tak po prostu, haniebnie łamie mu serce, wdaje się w kłótnie z lampami i szafami, których niewdzięczność następnie należycie sobie pomści czy też rzuca się na reklamowe bilbordy, otaczające go ze wszech stron i próbujące zdominować tok jego rozumowania. A to dopiero jedynie namiastka zdolności bohatera. Z każdym rozdziałem mamy wrażenie, że nasz narrator dochodzi już do granicy kuriozum, przechodząc samego siebie we własnych poczynaniach, jednak coraz to nowy wątek przesuwa margines jego możliwości, przez co skala rzeczy niedorzecznych staje się wręcz niepoliczalna.
Pomijając tę niemal intelektualną otoczkę społecznego niedopasowania trzeba napomknąć, że absurd sączący się z książki jest po prostu śmieszny. Tak też przy wszystkich ekscentrycznych akcjach, na przełomie niemal stustronicowego dzieła, można się zwyczajnie pośmiać. I to właśnie jest głównym i podstawowym atutem książki.
Niemniej jednak wszyscy mamy coś z Don Kichota i we wszystkich nas wzbudza on odczucia balansujące na granicy komizmu i zażenowania. Dlatego też książka ta jest dla wszystkich i wszystkim można ją polecić. Bez wyjątku.