Do tej pory nie wiedziałam, co skrywa za sobą to niepozorne nazwisko Krzysztofa Koziołka i czego mogę się po nim spodziewać. Okazuje się, że ma on już na koncie kilka książek, a przy okazji wykreował własny gatunek brzmiący nieco paradoksalnie, zwany polskim kryminałem skandynawskim. Co niesie za sobą taka definicja?
Od pierwszych stron powieści poznajemy Wiesława Fidlera, policyjnego tajniaka, któremu cudem udaje się przeżyć w starciu z mafią. Niestety, dopadają oni jego żonę, będącą w czwartym miesiącu ciąży i dokonują jej zabójstwa, a wręcz horrendalnego zmasakrowania. Fidler po kilkumiesięcznej rehabilitacji dochodzi do siebie, po czym czeka go kolejna tajna akcja. Tym razem, podszywając się za pedofila-mordercę, zostaje zamknięty w więzieniu by zbierać materiały dowodowe na osobę o banalnym acz wymownym pseudonimie boss, która pośrednio miała się przyczynić do morderstwa jego żony. Za sprawą różnych czynników życie Fidlera w więzieniu jest zagrożone, przez co, za namową dwóch współwięźniów, decyduje się on na ucieczkę.
Na wolności odkrywa tożsamość osób, które zabiły jego żonę. Jak postąpi w związku z tym faktem?
Wszystko byłoby dla głównego bohatera prostsze, gdyby zza więziennych krat nie rozpętał medialnej dyskusji dotyczącej kary śmierci. Tutaj wyłania się skandynawski wymiar powieści, który obok wartkiej akcji kryminału zestawia ze sobą problemy, które są społecznie istotne.
Fidler, jako pedofil-morderca wysyłał listy do jednej z ogólnopolskich gazet, a także podczas widzeń udzielał wywiadów zarzekając się o słuszności kary śmierci
„Ci, którzy łamią prawo: mordują, gwałcą i porywają ludzi też zdają sobie sprawę z tego, co im zagraża w przypadku złapania. Jeśli tak, to dlaczego mieliby być zwolnieni z odpowiedzialności?”
Pytanie, co z robi w obliczu własnych poglądów? Czy konsekwentnie zabije morderców, podda ich torturom, a ich ciała zmasakruje, po czym, zdając sobie sprawę z odpowiedzialności za swoje czyny, podda się karze? A może stłumi w sobie chęć zemsty, dochodząc do wniosku, że nawet ona nie jest w stanie ukoić jego bólu? Zakończenie jest z pewnością nieprzewidywalne, a cokolwiek nie uczyni nasz bohater to Bóg nie weźmie w tym udziału
Muszę przyznać, że jest to kawał naprawdę dobrej powieści, w której, na przełomie 460-ciu stron znajdziemy zwroty akcji, poczujemy się zdezorientowani, zaskoczeni, poruszeni czy nawet zirytowani.
Podsumowując: z jednej strony język – ironiczny, prześmiewczy taki, który dobrze się przyswaja, czy też nowatorskość koncepcji polskiego kryminału skandynawskiego, a z drugiej artykuły pisane przez panią redaktor, które bezcelowo powielały słowa wypowiedziane wcześniej przez głównego bohatera, dziwne odwołania do naszej rzeczywistości (między innymi przewijające się nazwisko Andrzeja Lepieja albo osoba Kuby Powiatowskiego), czy poruszenie tematu kary śmierci, w taki sposób by tylko przytaczać jej pozytywne aspekty, a kontrargumenty zredukować do minimum… wszystko się miesza i scala w moją subiektywną ocenę 4/5.