XIX-wieczny Londyn. Ach… Wiek pary, wynalazków, kiedy to panowała sobie królowa Wiktoria, mężczyźni byli dżentelmenami, a kobiety nawet nie myślały o tym, żeby zamiast niewygodnego gorsetu i masy halek założyć spodnie. Zasady etykiety były ściśle przestrzegane, nade wszystko stawiano dobrą opinię o sobie, chodzono na huczne bale, do co zamożniejszych mieszkańców a małżeństwa brano tylko z rozsądku. Śliczny obrazek, prawda? A teraz dorzućcie sobie do tego wampiry, wilkołaki i duchy, które żyją w tym idealnym wręcz społeczeństwie na równi z ludźmi, ich obecność na ulicach nie jest dla nikogo niczym zaskakującym, choć znalazłoby się kilku takich, którzy woleliby przywrócić „normalny” porządek rzeczy. A ona musi sobie z tym wszystkim radzić… Ladies and gentlemans – panna Alexia Tarabotti. Stara panna, dodajmy do tego. Mieszkająca w Londynie wraz z matką, ojczymem i przyrodnimi siostrami córka Włocha, która na tle pozostałych mieszkańców stolicy... no, trochę się wyróżnia. I to nie tylko zewnętrznie. Bo o ile na zewnątrz ma co trzeba, i to nawet dużo, o tyle „w środku” czegoś jej brakuje. Duszy konkretnie. Bowiem Alexia, razem z ciemnymi, kręconymi włosami, śniadą cerą i dużym nosem, odziedziczyła po ojcu również bezduszność. Co czyni ją jeszcze bardziej wyjątkową, bo jest jedyną nadludzką w Londynie. Wszystko układa jej się w miarę normalnie, do czasu, kiedy na jednym z przyjęć bezpardonowo i wbrew wszelkim zasadom savoir-vivre’u rzuca się na nią wampir. Oczywiście BUR z lordem Macconem na czele wszczyna śledztwo, by wyjaśnić sprawę, ale nawet nie przypuszczają, czego uda im się podczas owego dochodzenia dowiedzieć… Szczerze mówiąc, jak zobaczyłam na okładce te „wampiry” i „wilkołaki”, od razu pomyślałam sobie: nie. Dopiero masa pozytywnych recenzji, w których oświadczano, że jest to coś zupełnie innego, skłoniły mnie do sięgnięcia po książkę. I co? I jestem zachwycona! Więc teraz moja kolej na ewentualne przekonywanie nieprzekonanych: to nie jest żaden typowy, schematyczny paranormal, tylko coś o niebo lepszego, przynajmniej moim zdaniem. Oczywiście, jak to w książce fantastycznej, romansu nie może tutaj zabraknąć, ale nie jest to nic przesłodzonego i na szczęście stanowi raczej tło, nie wybijając się cały czas na pierwszy plan. Sama Alexia z pewnością jest postacią niezwykłą. Może i jest damą, ale z pewnością nie taką normalną, stanowi przeciwieństwo swoich przyrodnich sióstr. Kolokwialnie można by rzec: twarda z niej sztuka. O nie, panna Tarabotti nie da sobie w kaszę dmuchać, jak się na coś uprze, to z pewnością to osiągnie, a jej bezpośredniość raczej jej w tym pomaga, jednak bycie dyskretną wychodzi jej nieco gorzej. Żywiołowa z niej osóbka, nie ma co. Również lord Maccon przedstawiony został bardzo ciekawie, jednak moją największą sympatię wzbudził chyba lord Akeldama. Ten stary wampir ubierający się nieco dziwacznie, kolekcjonujący informacje i mówiący kursywą jest bohaterem barwnym i bardzo interesującym, przyciągającym uwagę czytelnika od samego początku. Ogólnie rzecz biorąc, autorka świetnie poradziła sobie z kreacją postaci, nie wyłączając tych drugoplanowych. Każdy z nich ma w sobie coś charakterystycznego, dzięki czemu lepiej ich zapamiętujemy i są tacy bardzo naturalni w tym, co robią, nie wyłączając istot nadprzyrodzonych, a razem wzięci tworzą ciekawą zgraję, którą bardzo chętnie poznałabym osobiście. ; ) Pani Carriger bardzo dobrze udało się również oddać ten wspaniały klimat XIX-wiecznego Londynu, nic tu nie wygląda sztucznie, miasto przedstawione zostało bardzo realistycznie i coś czuję, że będę musiała częściej sięgać po książki z akcją osadzoną w wiktoriańskiej Anglii, ponieważ niesamowicie spodobało mi się przedstawienie takiego świata. Jeśli zaś chodzi o fabułę, to z pewnością nie należy ona do takich, które nudzą. Dużo się tu dzieje, autorka nie raz, nie dwa zaskakiwała mnie swoimi pomysłami na przygody Alexii, a dzięki wszechobecnemu dowcipowi, książka stała się naprawdę fantastyczną lekturą, idealnie nadającą się właśnie na takie dni, jakich mamy (nie)przyjemność doświadczać teraz. Jeśli ktoś nadal nie czuje się przekonany, to ja już nie wiem, co Wam napisać… Bezduszna jest fajnie wykreowaną postacią, wampiry się nie błyszczą a wilkołakom zdarza się wyć do księżyca. Ja po prostu na własne oczy przekonałam się, że pozory mogą mylić, a tym bardziej napisy na okładce książki. Zapewniam, że książka pani Carriger zapewni Wam mnóstwo świetnej zabawy, a kiedy już poznacie pannę Tarabotti, będziecie chcieli dowiedzieć się, jak też jej będzie się powodzić dalej. Może nie jest to powieść z kategorii „umrzesz, jeśli nie przeczytasz”, ale na pewno warto poświęcić jej wieczór czy dwa i samemu przekonać się, że teraz, kiedy trudno jest wymyślić coś oryginalnego, jednak trafiają się tytuły godne uwagi. Jeszcze raz gorąco polecam!