Wampiry… W literaturze XXI wieku zostały one już przedstawione na różne sposoby, opisane wzdłuż i wszerz jako demony nocy, czuli kochankowie lub zbawiciele złego świata. Praktycznie nic już nie jest w stanie zaskoczyć czytelnika, nawet najbardziej wymyślny wampir jest po prostu tym, czym jest. „Cena krwi” jest kolejną książką, wykorzystującą motyw wampiryzmu. Muszę stwierdzić, że jako tako niczym nie zaskakuje, chociaż fabuła wygląda ciekawie i wciągająco. Nic dziwnego, w końcu stała się inspiracją dla twórców serialu „Więzy krwi”, który powstał na podstawie książek pani Huff. Ale niestety nie dowodzi to temu, że książka jest niewiadomo jak dobra…
Detektyw Vicki Nelson, dawniej policjantka, znajduje w metrze ciało z dziurą w gardle. Jest w stanie jedynie okryć je własnym płaszczem, jednak od tamtej chwili wie, że została wciągnięta w sprawę, które ma za zadanie wykryć pałającego żądzą mordu zabójcę. Okazuje się, że sprawa nie jest prosta, morderca wciąż grasuje po mieście, a Vicki nie może temu zapobiec. Jedyną osobą, która może pomóc jej w wytropieniu sprawcy, jest równie niebezpieczny Henry Fitzroy, pięćsetletni wampir, nieślubny syn Henryka VIII. Czy razem rozwiążą sprawę?
Szczerze powiedziawszy, to ostatnio odrzucam każde nowe książki z wampiryzmem w tle. Po tylu tytułach, jakie miałam okazję czytać, mam po prostu przesyt treści, a wiadomo, że co za dużo, to nie zdrowo. Po „Cenę krwi” zgodziłam się jednak sięgnąć, ale tylko dlatego, że jest w niej rozwinięty wątek detektywistyczny, oraz miałam nadzieję, że wampir nie będzie znowu super boskim ciachem, na widok którego każda kobieta mdleje. Po części się sprawdziło, ale po kolei. Fabuła już na pierwszy rzut oka wydaje się znajoma, przewidywalna i w rzeczywistości tak jest. Jest wampir, śmiertelna kobieta, ona mimo wszystko łatwo wierzy w to kim jest, on jak nikogo innego ją szanuje, coś się dzieje i można powiedzieć, że mają się ku sobie. Taki schemat, przyznam, nieco gryzie w oczy, często ma się efekt deja vu. Wątki się powtarzają, dlatego często zanika wrażenie ciągłej akcji. Brakuje jej przede wszystkim jednej ważnej rzeczy, która odróżniałaby ją od pozostałych książek, która sprawiłaby, że na tle innych byłaby znacznie lepsza. Tymczasem jedynie wątek detektywistyczny wydaje się najbardziej interesujący, prowadząca sprawę Vicki Nelson dopełnia go swoimi cechami, co w połączeniu maskuje widoczne jej niedoskonałości. Dlatego niektórzy błędnie mogą ocenić jej wartość…
Zabrakło w niej dodatkowo napięcia, które, owszem, pojawiało się, jednak nikło szybko jak pamięć o zeszłorocznym śniegu. W momentach, kiedy akcja przyspieszała, pani Huff za bardzo skupiała się na opisie elementów towarzyszących sytuacji, zabrakło tych emocji, które wywarłyby dreszcz na skórze. A w tego typu książkach powinno być ich aż nadto. Poza tym znów uderzający jest fakt, że bohaterka z łatwością przyjmuje do wiadomości, że jej kompan jest wampirem. Jak na dorosłą i inteligentną osobę to trochę dziwne, od razu kojarzy mi się to w łatwowiernością Belli Swan, znaną jakże dobrze z Sagi „Zmierzch”. Gdzieś zawsze powinno być to ziarenko zwątpienia, lecz w tym przypadku go nie uraczymy.
W ogólnym podsumowaniu, książka nie jest najgorsza. Fakt faktem, że zbyt dużo w niej powielanych schematów, jednak dla zapewnienia sobie trochę rozrywki z wampirami można z przyjemnością sięgnąć po „Cenę krwi”. Jest lekka, z dozą humoru, z mnóstwem poszczególnych wątków, i jeśli ominąć te kilka nieścisłości, to można powiedzieć o niej, że na swój sposób jest urokliwa. Ciekawy i przystępny język autorki dodatkowo urozmaica tekst czytany, co jest kolejnym jej atutem. Dlatego myślę, że z pewnością jest to nie lada gratka dla fanów fantastyki, gdzie główne skrzypce grają wampiry. Ja myślę, że dam szansę całej serii i z ciekawości przeczytam kolejne części cyklu o Vicki Nelson. A nóż widelec będą lepsze od otwierającej serię książki…