Dziesiątki lat zaniedbań z okresu zaborów i stworzenie na nowo polskiego szkolnictwa stało się jednym z najważniejszych zadań w odrodzonym państwie polskim. Już w czasie trwania I wojny światowej polskie społeczeństwo podejmowało próby stworzenia sieci szkół. Datki pochodziły z dobrowolnych składek. Akcja rozbudowy sieci szkół nasiliła się po odzyskaniu niepodległości, gdy rolę lokalnych społeczności przejęło państwo.
Początkowo blisko 2/5 Polaków było analfabetami, toteż jednym z pierwszych zadań było wprowadzenie obowiązku szkolnego dla dzieci od 7. do 14. roku życia
[1]. Objęto nim wszystkie dzieci, bez względu na wyznanie i narodowość. Mimo bezpłatności nauczania, rząd Polski do 1929 roku musiał przeznaczać ogromne sumy na oświatę (jedna z największych na Starym Kontynencie), a sam proces był niezwykle powolny. Wynikało to z braku kadry nauczycielskiej oraz odpowiedniej infrastruktury szkolnej. W dawnym zaborze pruskim kadra nauczycielska była Niemcami, a jej zadaniem była germanizacja Polaków. Po ustanowieniu II RP większość z nich wróciła do Niemiec. Na ziemiach zaboru rosyjskiego szkoły niemal nie istniały… Nie dziwi więc fakt, z jakim zapałem władze zabrały się ro rozwiązywania tego niecierpiącego zwłoki problemu.
W 1932 roku przeprowadzono tzw. reformę jędrzejewiczowską
[2], która ujednoliciła system kształcenia w kraju. Wprowadzono szkoły 4- lub 7-klasowe, przy czym pierwszy wariant dotyczył uczniów z wsi, gdzie uczono tylko pisania, liczenia i czytania. Takie rozwiązanie nie pozwalało dzieciom chłopskim aspirować do wyższych szczebli kształcenia. Szkoły średnie obejmowały gimnazja i licea, a poziom na nich był bardzo wysoki. Sam fakt zdania matury stanowił pewną formę awansu społecznego. Pozwalała ona na podjęcie studiów.
Szkolnictwo wyższe skupione było w pięciu ośrodkach w kraju – w stolicy (m.in. Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego), Lwowie, Krakowie (Uniwersytet Jagielloński oraz Akademia Górnicza), Poznaniu i Wilnie (reaktywowano Uniwersytet Stefana Batorego). Istniały jeszcze uczelnie w Lublinie, Łodzi i Katowicach. Uczelnie warszawskie przyciągały blisko połowę studentów z Rzeczypospolitej (ok. 42%). Na uczelniach polskich wykładali lub kształcili się światowej sławy naukowcy. Do tego licznego grona zaliczyć można m.in. matematyka Stefana Banacha (stworzył on analizę funkcjonalną), biochemik Kazimierz Funk (był współtwórcą nauki o witaminach), mikrobiolog Ludwik Hirszeld (odkrył pałeczki duru rzekomego oraz stworzył podstawy nauki o grypach krwi), bakteriolog Rudolf Weigl (stworzył szczepionkę przeciwko durowi brzusznemu), etnolog i antropolog Bronisław Malinowski (był współtwórcą antropologii społecznej), czy filozof i logik Tadeusz Kotarbiński (współtwórca nauki o zasadach sprawnego działania). Do tego grona należeli również matematycy: Wacław Sierpiński, Hugo Steinhaus. Fizycy – Czesław Białobrzeski, Stefan Pieńkowski. Chemicy – Szymon Askenazy, Stanisław Kutrzeba, Wacław Tokarz. Chemicy – Maria Skłodowska-Curie, Kazimierz Fajans, Ignacy Mościcki czy historycy – Szymon Askenazy, Stanisław Kutrzeba, Wacław Tokarz. Nie sposób przytoczyć wszystkich ważnych postaci polskiej nauki okresu międzywojennego. Szkoda, że jeszcze nikt nie stworzył swoistego leksykonu, w którym zamieszczono by sylwetki tych naukowców, badaczy…
Państwo tworzyło również instytutu badawcze, których zadaniem było wsparcie polskich uniwersytetów. Utworzono między innymi Państwowy Instytut Meteorologiczny, Wojskowy Instytut Geograficzny czy Państwowy Instytut Geologiczny. Powstawały również towarzystwa naukowe takie jak: Towarzystwo Naukowe Warszawskie. Podobne istniały w Wilnie, Toruniu, Poznaniu, Lwowie, Katowicach i Grodnie. Powstawało wiele towarzystw specjalistycznych zajmujących się określoną dziedziną nauki, m.in.: ekonomia, geografia, historia, matematyka, prawo itd.
Tego niestety nie znajdziemy w tej książce, a szkoda, bo takie wprowadzenie pozwoliłoby lepiej zorientować się w sytuacji. Brakło mi również jakiś większych anegdot, którymi można by okrasić całość. No cóż, koncepcja Autora była trochę inna. Niemniej książka ma wiele zalet. Znajdziemy w niej mnóstwo statystyk, które na szczęście, nie przytłaczają swymi „wymiarami”. Są bardzo czytelne i dobrze wkomponowane w tekst. W książce znajdziemy również cały ogrom reprodukcji, które pozwalają się wczuć w klimat opisywanej epoki. Swoja drogą – wszyscy są tam niezwykle poważni. Może wynikało to z faktu, że studiowanie w II Rzeczypospolitej było zarezerwowane dla osób majętnych, wytrzymałych fizycznie i psychicznie (studia czasem trwały bardzo długo, a wykładowcy byli niezwykle wymagający), i niezwykle inteligentnych. Z ciężkim sercem muszę przyznać, że ówczesny poziom nauczania stał na zdecydowanie wyższym poziomie niż współcześnie. Nie dziwi więc, że zakończenie studiów wiązało się z nobilitacją w społeczeństwie. O ile mnie pamięć nie myli, w dwudziestoleciu międzywojennym studiowało tylko 400 000 osób (szacunek przybliżony, pamięć mnie zawodzi), ale studia ukończyło tylko 250 000 studiujących. To oni stanowili elitę społeczeństwa. Z ich grona wywodzili się znani później naukowcy, literaci czy artyści. A gdyby nie wojna, kto wie, jakich utalentowanych ludzi mogło wyjść z Polski? Ech.
Książkę, mimo zakresu tematyki, czyta się dosyć sprawnie. Tylko momentami statystyki psują nieco te odczucia, ale da się je znieść z czystym sercem. Przypisy nie denerwują. Tekst jest prosty, przystępny. Mnie podobały się fragmenty wspomnień studentów, choć nie zawsze rozumiałem ich kontekst w stosunku do treści danego rozdziału. W książce znajdują się również teksty mówiące o niechlubnych aspektach wyższych uczelni. Mam tutaj na myśli na przykład getta ławkowe, w których „zamykano” studentów pochodzenia żydowskiego. Autor pozwala nam zapoznać się nie tylko z samym funkcjonowaniem uczelni, ale i tym wszystkim, co stanowiło życie studenckie – życie w akademikach, sztandary, ubiory, życie towarzyskie. Jeśli jesteście zainteresowani tym tematem, śmiało możecie sięgnąć po książkę „Studencie przedwojennej Polski”.
[1] Dekret Naczelnika Państwa z 7 II 1919 roku.
[2] Reforma wzięła swą nazwę od ministra Jędrzeja Jędrzejewicza.
Książkę otrzymałem z Klubu Recenzenta portalu nakanapie.pl