"Każda zmiana jest trudna - powiedziała, jakby czytając w moich myślach. - Czujemy przed nią opór i boimy się nowego, nieznanego. Ale zmiana to jedyny pewnik w życiu."
"Na śniadanie ... tort szpinakowy" to debiut literacki Kamili Mitek. Jest to niesamowicie ciepła, optymistyczna i dająca nadzieję opowieść nie pozbawiona życiowych mądrości.
Poznajemy Joannę Lisek, kobietę przed czterdziestką, na życiowym zakręcie, rozwódkę z małym ale jakże rezolutnym synkiem Filipkiem. Joanna jest teraz w takim punkcie swojego życia, kiedy wydaje jej się, że nic dobrego jej nie spotka i wszysto co miało się wydarzyć już jej dawno za nią.
"Nie tak wyobrażałam sobie miłość. Dla mnie była ona zgodą na wspólne bycie, a jednocześnie wolnością, jaką ofiarowywało się ukochanej osobie. Wolnością wyboru, wolnością wyrażania siebie, a nawet wolnością, by odejść. To wszystko uświadomiłam sobie po rozwodzie z Grześkiem, a także to, jakim więzieniem było nasze małżeństwo."
Joanna zostaje sama, co nie znaczy, że jest samotna. Ma obok siebie dwoje niezawodnych przyjaciół, Saszę i Olę. To takie jej dobre duszki, które nie pozwalają jej się załamać a chwilami biorą sprawy w swoje ręce. Różnią się oni między sobą jak dzień i noc ale razem stanowią niesamowity zespół pomagający sobie wzajemnie.
Ma także pracę, w której nie do końca się spełnia by nie powiedzieć, że jej nie lubi.
Splot nieoczekiwanych zdarzeń sprawia, że poznaje ona Szramę, człowieka, który na pierwszy rzut oka nie należy do przyjemniaczków.
"Ten człowiek górował nade mną o trzy czwarte głowy, oczy rzucały zimne błyski, a blizna potęgowała okropne wyobrażenie o jego brutalnej przeszłości. Zastanawiałam się, czy był nożownikiem w jakiejś mafii, robił napady na banki, czy też może walczył w klatkach..."
Każdy z nas słyszał powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce." Takie proste stwierdzenie a tak ciężko się do niego dostosować. Bo ileż to razy było tak, że ocenialiśmy kogoś po wyglądzie czy stwarzanych pozorach? Ocenianie kogoś jest takie proste. Otwierasz szufladkę z napisem "głupia" czy "kryminalista" wkładasz tam osobę i po sprawie. Tylko czy zastanowiliście się na ile Wasza ocena jest prawdziwa i czy takim myśleniem i szufladkowaniem ludzi nie krzywdzi się ich?
Wiadomo, że pierwsze wrażenie jest ważne ale czy takim ocenianiem nie blokujemy się na innych?
Nie zawsze to co nowe jest złe. Czasami wystarczy otworzyć się na zmiany i nie próbować na siłę tkwić w miejscu. Nie zawsze ładne jest to co dla wszystkich ale to co spodoba się nam a zmiany są wpisane w nasze życie.
"Ja też uparcie próbowałam kontrolować życie po rozstaniu z Grześkiem. I nagle to wszystko wydało mi się kompletnie bez sensu. Jak zawracanie kijem rzeki, podczas gdy słuszniej było spokojnie płynać z jej prądem. Należało tylko wybrać nurt, który podąża we właściwym celu."
Autorka w piękny sposób pokazuje, że kiedy wydaje nam się, że te rzucone nam kłody pod nogi nas blokują to wystarczy otworzyć się na innych. Wiadomo, że każda zmiana jest straszna ale przecież za tym życiowym zakrętem może być piękniej. Wszystko co warte zachodu znajduje się po drugiej stronie strachu. Czy to nowy związek, czy może zmiana pracy. Czy warto tkwić w miejscu nie dając sobie szansy na szczęście?
Historia Joanny, Szramy, Oli, Saszy, pana Prezesa czy pani Jolanty pokazuje jak ważna w naszym życiu jest miłość, cierpliwość ale i wybaczanie. To nieodzowne składowe naszego życia.
"Na śniadanie ... tort szpinakowy" jest napisana niesamowicie ciepłym i prostym językiem i ma moim zdaniem jeszcze jedno przesłanie. Jest nie tylko pozytywna i podnosząca na duchu ale daje także motywację do działania, do zmian. Każdy z nas może dokonać w swym życiu rewolucji a z odrobiną humoru można stawić czoła przeciwnościom losu.
Piękny debiut i czekam na więcej :)