Dawno nie miałem takiego zamętu w głowie po przeczytaniu książki. Naprawdę. Nie dlatego, że książka jest zła, o co to nie! Jednak musiałem sporo zastanawiać się, jak „ugryźć” recenzję, jak ją napisać, by nie zdradzać fabuły, a opisać swoje odczucia, związane z niniejszą lekturą. Może po prostu muszę zacząć jak z każdą pisaną recenzją, wedle ustalonego przeze mnie jakiś czas temu schematu?
Autorką Zamętu jest Irena Powell, pisarka związana ze Śląskiem. Urodziła w Gliwicach, studiowała w Katowicach, gdzie ukończyła studia pianistyczne na Akademii Muzycznej. Jest autorką poezji i prozy, laureatką wielu konkursów. Obecnie swoje miejsce na ziemi znalazła w Beskidzie Wyspowym. Jej lokum położone jest na jednym ze gór tego niewielkiego pasma górskiego w południowej Polsce. Stamtąd roztacza się widok na niesamowite Tatry. Uwielbia spacerować, szczególnie po zalesionych terenach, których wokół jej nie brakuje. Tytułowy Zamęt jest jej debiutem na rynku wydawniczym, a książkę wypuściło na rynek Wydawnictwo Novae Res.
Z okładki nie widać żadnego zamętu. Choć Zamętu nie znajdziecie na mapie Beskidu Wyspowego, a bardzo daleko od tego miejsca, bo w województwie lubuskim, to można śmiało rzec, że nazwa ta jest zamiennikiem dla miejsca, w którym może mieszkać autorka wraz ze swoją rodziną. Wracając do opakowania lektury, muszę przyznać, że ta przyciąga potencjalnego czytelnika. Jest tajemniczo, jest w klimacie górskim i na pewno nie można powiązać to żadnego zamętu. Panuje na niej sielski spokój. W oddali widać lecące ptactwo, a drzewa zastygły w bezruchu. Mgła nadaje tajemniczości i tak samo jest w samym utworze. Utworze, który trudno sklasyfikować jako gatunek literacki. Nie jest to ani powieść obyczajowa, ani psychologiczna. Nie jest to kryminał, czy sensacja. To jest po prostu książka o życiu.
Zamęt to miejsce na mapie Beskidu Wyspowego na południu naszego kraju. W okolicach szczytu zwanego Górą życie toczy się dzięki niezwykłym/zwykłym bohaterom, którzy żyją tu, bądź mają z tym miejscem swoje życiowe wspomnienia. To tu w Zamęcie życie dla jednych ma pewien sens, dla innych jest codzienną egzystencją. To tu w niewielkiej górskiej wiosce losy pewnych ludzi splatają się, czy tego chcą, czy nie. Na kartach powieści, której postawą jest oniryzm (konwencja literacka, która polega na pokazaniu odbiorcy rzeczywistości na miarę fantasmagorii, urojenia sennego, a nawet często koszmaru, gdzie zacierają się wszystkie związki przyczynowo skutkowe, gdzie nie ma logicznych następstw przeżyć bohaterów), poznamy losy rudowłosej, o małych piersiach, Eugenii, bibliotekarki Teresy, dla której każdy czytelnik był na wagę złota, pijaka Franciszka, zatracającego się nie tylko w morzu alkoholu, ale i także w tworzeniu poezji, czy Jakuba, kosmopolity, nieczującego więzi z krajem, wuja Tonto i pewnego człowieka proroka Józka. Co ich łączy, co dzieli? Jakie mają wspomnienia, czym żyją na co dzień?
Autorka w nietuzinkowy sposób przestawia wszystkich bohaterów. Ich zalety i wady. Ich życie wplata w relację z wszechogarniającą naturą, która odgrywa niemałą rolę w ich życiu. Dużo odniesień jest do grzybów. Warto w tym utworze zwrócić na to uwagę.
Prócz Beskidu Wyspowego jest i stolica Małopolski, Kraków. Jest też… Ameryka Południowa i Brazylia. Są/byli Łemkowie, którzy zamieszkiwali te ziemie, jednak musieli je opuścić...
Dlatego już pewnie wiecie skąd u mnie zamęt, po przeczytaniu lektury. Nie zawsze byłem w stanie do końca zrozumieć myśli autorki, to, co chciała nam dobitnie pokazać. Lektura zaś jest godna uwagi. Może ma coś z Janusza Leona Wiśniewskiego? A może jest to styl, który ciężko podrobić. Na pewno jest to lektura dla wyrobionego czytelnika, który nie boi się wyzwań. Polecam.
Recenzja powstała dzięki portalowi sztukater.pl, któremu dziękuję za egzemplarz książki.