"Ślubuję wierność fladze wielkiej Republiki Amerykańskiej, naszemu Elektorowi Primo oraz naszym wspaniałym stanom. Ślubuję wspierać wysiłek zbrojny w wojnie przeciwko Koloniom aż po dzień rychłego zwycięstwa!"
Day i June, chcąc ratować Edena, dołączają do Patriotów.
Elektor Primo umiera. Władzę obejmuje jego syn – Anden. Kim jest? Wrogiem czy wybawcą?
"Ten człowiek to Republika."
Przywódca Patriotów jest pewien odpowiedzi i wierzy, że tylko krwawa rewolucja może uratować kraj. Day i June muszą podjąć decyzję, po której stronie barykady stanąć.
Day i June docierają do Vegas w chwili, kiedy staje się coś nieprawdopodobnego: Elektor Primo umiera, a jego syn – Anden – przejmuje rządy w Republice. W chwili kiedy kraj pogrąża się w chaosie, Day i June dołączają do Patriotów. W zamian za obietnicę odnalezienia Edena oraz przerzucenia ich do Kolonii, Day decyduje się na coś, czego unikał przez całe życie – razem z June wezmą udział w zamachu na nowego Elektora Primo.
"Przysięgam, że dochowam wierności Patriotom."
Śmierć Elektora to szansa na zmiany w kraju, w którym mieszkańcy zbyt długo byli zmuszani do milczenia.
Jednak kiedy June zbliża się do Elektora, zdaje sobie sprawę, że Anden w niczym nie przypomina swojego ojca. Dziewczyna jest rozdarta między tym, czego oczekują od niej Patrioci, a swoim przeczuciem: A jeśli to właśnie Anden jest nadzieją na nowy początek? Czy rewolucja nie powinna być czymś więcej niż zemstą pełną gniewu i krwi? A co jeśli Patrioci się mylą?
Przygodę z trylogią Marie Lu rozpoczęłam od "Rebelianta". Miałam okazję przeczytać go jakiś niecały rok temu i pamiętam, że bardzo mi się spodobał styl autorki i sam pomysł. Jak to bywa w książkowym świecie, kontynuacje są zwykle gorsze od pierwszych części. Czy i tym razem tak było? W żadnym razie! Marie Lu swoją powieścią wywarła na mnie ogromne wrażenie. "Wybraniec" jest idealną kontynuacją, miejscami był nawet lepszy od "Rebelianta".
Akcja dzieje się zaraz po wydarzeniach mających miejsce w "Rebeliancie". June i Day dołączają do organizacji Patriotów i mają zamiar zabić nowego Elektora, tym samym wzniecając rewolucję. Rozpoczynamy więc zaciekłą walkę o przetrwanie, zaplątywanie się w sieci kłamstw stworzonych przez rząd, rozważania na temat słuszności przyszłego zamachu (nie wszystko jest przecież takie, jakie się wydaje na pierwszy rzut oka), a także walkę o związek między bohaterami - to wszystko i jeszcze więcej można znaleźć na tych niepozornych 368 stronach. W "Wybrańcu" tempo akcji jest niesamowite, następuje wiele niespodziewanych zwrotów oraz mają miejsce ważne dla całej trylogii wydarzenia. Autorka świetnie poradziła sobie z ciężkim zadaniem, jakim było usatysfakcjonowanie czytelnika zachwyconego "Rebeliantem".
"Jesteś jedynym elementem układanki, której Republika nie jest w stanie kontrolować."
June i Day już w pierwszej części byli postaciami idealnie wpasowanymi w realia Republiki. Marie Lu skonstruowała ich od podstaw w pierwszej części, a w tej zagłębiła się w ich myśli, rozważania, lęki i pragnienia. Pokazała ich wnętrze. Mamy możliwość obserwować to, jak dojrzeli. Autorka bez problemu stawia przed głównymi bohaterami trudne do podjęcia decyzje czy co raz to nowe problemy. Miewają wątpliwości co do słuszności zadania, które mają wykonać, a także odczuwają niezliczoną ilość emocji porywające również czytelników. Znajdziemy tu gniew, zazdrość, niepewność, przyjaźń, a także miłość.
Wątek romantyczny w "Wybrańcu" także dojrzał. Rozwinął skrzydła, poszybował w górę, ale nie odleciał daleko. Na szczęście nie jest to jeden z takich cukierkowych, idealnych związków. Sprawy się mocno komplikują, a nasi bohaterowie zostają wystawieni na ciężką próbę. Dochodzą osoby trzecie; mam tylko nadzieję, że autorka nie zaprezentuje w trzeciej części czegoś w rodzaju "Mody na sukces". To by mocno zaniżyło moją opinię o "Legendzie" jako trylogii.
„Day, ów chłopiec z ulicy, którego całym bogactwem było brudne ubranie i szczerość w oczach, zawładnął moim sercem. Jest najpiękniejszy na świecie, zarówno ciałem jak i duszą. Jest srebrnym błyskiem w świecie ciemności. Jest moim światłem”.
Wspomnę jeszcze o zaskakującym finale, który zapowiada prawdziwe emocje w "Patriocie". Jednocześnie kocham i nienawidzę pani Lu za aż takie komplikowanie życia swoim postaciom. Wydaje się dramatyczne i negatywne. A miałam nadzieję na happy-end. Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie.
Czymś, co rzuciło mi się bardzo w oczy podczas lektury było podobieństwo do drugiej części serii Delirium od Lauren Oliver. Wcześniej tego nie zauważałam, ale potem stało się aż nadto wyraźne. W "Pandemonium" mamy Alexa, który strasznie przypomina Day'a - chłopak buntownik, wiodący trudne życie, zakochuje się w normalnej dziewczynie. Tam była to Lena, tu mamy June, która poświęca wszystko i ucieka z nim - podobne, prawda? Był także Anden, który jest prawie kropka w kropkę Julianem. Syn kogoś ważnego, mający przejąć stery, ma zostać zabity, wyznaje odmienne idee od swego ojca, pragnie zmian oraz (Uwaga spoiler!)... zakochuje się w June/Lenie. Sama nie wiem, może tylko tak mi się wydawało.
Podobnie jak w "Rebeliancie" występuje tu narracja z punktu widzenia June i Daya. Są one ze sobą swobodnie przeplatane, ani razu nie zdarzyło mi się pogubić. Ułatwiła to zastosowana czcionka, która jest inna w danym rozdziale, dzięki temu całość prezentuje się czytelnie i przejrzyście. Napisane w 1 os. lp. rozdziały pomagają nam wczuć się w sytuację bohaterów.
"Kiedy człowiek chce się zbuntować, powinien to zrobić wewnątrz systemu."
Oprawa graficzna jest na tym samym poziomie, co ta w "Rebeliancie". Nieskomplikowana, ale przyciągająca wzrok. A widząc tego orła aż ma się ochotę pomacać ;) Graficy odwalili kawał dobrej roboty. Okładka świetnie pasuje do treści i jej klimatu.
Po "Wybrańcu" mam ochotę na jeszcze więcej i jestem niezmiernie ciekawa, co autorka zaprezentuje w ostatniej części. W USA premiera dopiero w listopadzie, więc w Polsce może na początku grudnia. Szkoda, bo już teraz mam niesamowitą ochotę poznać dalsze losy bohaterów oraz Republiki. Walczymy przecież o lepszą przyszłość.
Moja ocena: 8.5/10