Odnoszę wrażenie, że w okresie przedświątecznym nastała moda na tworzenie historii związanych z cudem Bożego Narodzenia .Ten swoisty fenomen, o którym wspomina nawet sama autorka na końcu powieści dotyka zarówno książki jaki i filmy. Dotychczas raczej nie czytałam tego rodzaju książek, lecz w tym roku uległam modzie i postanowiłam, że w tym okresie przeczytam coś „ku pokrzepieniu serc”. Mój wybór padł na moją ulubioną autorkę Krystynę Mirek i jej książkę „ Tylko jeden wieczór„. Ale pech chciał, że kolejka oczekujących na wypożyczenie powieści była na tyle długa, że książka trafiła w moje ręce, gdy okres bożonarodzeniowy już się dawno skończył. Zniknęły choinki, ozdoby, światełka a wraz nimi magia Świąt Bożego Narodzenia.
Chciałam tę magię na siłę wskrzesić przy pomocy „ Tylko jednego wieczoru”, no cóż, ale nie udało mi się. Wolałabym napisać, że to bardzo dobra powieść obyczajowa z motywem świątecznym, która ogrzała moje serce, ale niestety nie odnalazłam w tej książce Ducha Bożego Narodzenia, chociaż bardzo się starałam. Wolałabym napisać, że ta książka mnie zachwyciła, że wzbudziła we mnie ogromne emocje, ale niestety nie mogę.
Całość historii to konfrontacja życia dwóch skrajnie odmiennych bohaterek, których losy są połączone poprzez pracę. Jedna z nich wiedzie zwyczajne życie bez blichtru i wielkich pieniędzy u boku jednego człowieka, którego kocha i który kocha ją i przez cały ten czas byli dla siebie wsparciem. Nie mają nic oprócz siebie, skromnego domku i kochającej się rodziny. Druga to wielka gwiazda filmowa, którą się stała z dnia na dzień i ma teraz swoje pięć minut. Błyszczy w towarzystwie, jest otoczona luksusem, ale jej życie to jedno wielkie kłamstwo wykreowane na pokaz dla fanów. Jej dom, pomimo, że jest piękny i wyposażony na bogato, lecz zimny i pusty. Tak naprawdę są w nim już tylko zgliszcza po jej rodzinie. Z mężem łączą ją jedynie interesy, gdyż oddalili się od siebie i prawie z sobą nie rozmawiają, a swoich dzieci praktycznie nie zna, bo dawno zatraciła bliskie relacje z nimi. Nie potrafi przyznać się do klęski, bo nie chce, aby pojawiła się jakakolwiek rysa na jej wizerunku. Pewnego dnia zmuszona jest zaopiekować się córką zmarłej siostry, z którą była od lat skłócona. I ten jeden Wigilijny wieczór wywraca całe jej życie do góry nogami, kiedy tak mozolnie utkany wizerunek okazuje się jednym wielkim oszustwem, a zatargi, które miała z siostrą nie były tak istotne jak jej się wydawało.
Niestety zawiodłam się na tej historii i jestem rozczarowana. W porównaniu do poprzednich książek autorki, to nie wywołała we mnie całej gamy emocji. Nie ocierałam łez nad losem bohaterów, mało tego nie wzbudzili mojej sympatii ani nie byli dla mnie wiarygodni. Chyba autorka uległa presji napisania naprędce historii świątecznej, bo całość wygląda jak gdyby była pisana na siłę, na kolanie. Postaci płaskie, dialogi drewniane aż nie do wiary, bo w niczym to nie przypomina bardzo dobrego stylu i pięknego języka, jaki zazwyczaj można znaleźć w książkach Pani Krysi. Nie ratuje tej historii nawet dobry anioł pani Zosia. Kilka mądrych sentencji na temat wartości rodziny nie wystarczy, aby uznać lekturę tej książki za udaną i interesującą.
„ Ale śmierć kończy rachunki , konto się zeruje. Najlepsze co możesz zrobić to wybaczyć, inaczej będziesz ten bagaż nieść przez całe życie i tylko ciebie on obciąży. „