Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Déjà vu. Odczucie, jakoby w teraźniejszości przeżywało się coś, co wydarzyło się w niedalekiej przeszłości. Silne wrażenie, że gdzieś to już kiedyś widzieliśmy; że obecna sytuacja i dana rozmowa miała już miejsce, choć bywa to zupełnie niemożliwe. Tym odczuciem prześmiewczo nazywamy również chwile, które musimy powtórzyć sami z siebie. W niektórych grach, gdzie wybory dialogowe są istotne, często powracamy do danej rozmowy, aby „kliknąć” zupełnie inne zdanie, obierając inny kierunek. A to owocuje nowym przebiegiem trasy bohatera. Niby dzieje się coś podobnego, ale zależnie od decyzji następuje gama zmian, otwierająca inne zakończenie. Bohaterowie gry również inaczej nas postrzegają; kończą się pewne znajomości, ale w międzyczasie rozpoczynają nowe...
Jednakże nie będę ukrywać, że w realnym życiu miewam takie momenty, które mogę śmiało określić jako déjà vu. Nieraz łapię się na tym, iż podczas rozmowy z kimś mam nieodparte wrażenie, że kiedyś przerabiałam coś podobnego. Wtedy zrzucam winę na sny, bo często przed pójściem spać rozmyślam nad daną sytuacją, a umysł tworzy różnorakie scenariusze, inspirując się tymi rozkminami. Tyle że w moim przypadku nie ma mowy o powtarzaniu całego dnia, tygodnia czy kilku miesięcy w kółko. To tylko wrażenie, ale co by było, gdybym faktycznie musiała znaleźć się w samym środku zdarzenia, które zdaje się nie mieć końca?
NIEKTÓRZY DLA MIŁOŚCI SĄ GOTOWI ZROBIĆ WSZYSTKO. DOSŁOWNIE WSZYSTKO.
Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie: poznali się na imprezie, gdzie przegadali całą noc, co zaowocowało wzajemną fascynacją. Oboje zapragnęli poznać się lepiej, tym samym tworząc silną więź, prowadzącą ku zakochaniu. I wszystko wydawałoby się, że dąży we właściwym kierunku, gdzie bohaterowie wyznają sobie miłość i będą żyć ze sobą długo, i szczęśliwie, jednakże istną sielankę przerywa śmierć ukochanej osoby. Szok, niedowierzanie, ból, utrata chęci życia – wszystko to opanowuje pozostawionego kochanka, który przestaje dostrzegać jasne barwy, zatracając się w te ciemniejsze. Mroczniejsze. Bliscy i znajomi nie wiedzą, jak z nim postępować… Aż pewien wypadek nie sprawia, że pozostawiony bez miłości życia chłopak znów nie trafia na linię startu, zyskując kolejną szansę na przeżycie uroczych chwil z ukochaną… Czyż to nie jest cudowne, że raz jeszcze może ją spotkać? Przecież jeszcze mieli sobie do powiedzenia tyle rzeczy. Czekało na nich tyle atrakcji, które zapamiętaliby na zawsze. A może to była wyraźna sugestia, że gdzieś popełniło się błąd i trzeba to naprawić? Jack już doskonale wiedział, jak się z tym rozprawić…
Wzloty i upadki. Jedna dobrze podjęta decyzja pozwalała ujrzeć piękne barwy powoli rodzącego się uczucia, które dodawało Jackowi i Kate skrzydeł i dawało wiarę w przepiękną przyszłość, gdzie prędzej czy później wydarzało się coś, co mąciło sielankę, a cały misterny plan ratunku dziewczyny odchodził w zapomnienie. Z każdą kolejną próbą wyzwolenia ją z sideł śmierci wydawałoby się, że potknięcia będą ukazywać się sporadycznie, a ich znaczenie będzie znikome, lecz kiedy uparcie stawiano na coś bardzo ważnego, zapominając przy tym o reszcie świata, nie tylko coś zyskiwano, ale również wiele się traciło. Bacznie przyglądałam się batalii chłopaka, który dwoił się i troił, aby jego „klątwa” została przełamana, by mógł wreszcie być w pełni szczęśliwy. Kibicowałam mu w tej walce, raz za razem odkrywając kolejne scenariusze zdarzeń. A trzeba przyznać, że wystarczyła drobna korekta w czynach, aby dalszy bieg historii nabierał innych barw. Pojawiały się dobrze znane sytuacje, które już wcześniej przewinęły się przez kartę powieści, ale ukazane w zupełnie innym świetle. Dochodziły przeróżne detale, przyglądałam się czemuś pod innym kątem, tym samym poznając otaczających Jacka ludzi prawie że od nowa.
Czy taka forma powtarzania pewnego cyklu mnie znudziła? Może bywały momenty, przy których kręciłam nosem i wolałabym nie mieć z nimi nic wspólnego, ale pan Reynolds napisał to wszystko tak, że nie sposób się nudzić. Wrażenie déjà vu bije po twarzy, nie dając o sobie zapomnieć, jednakże – jak już wcześniej wspominałam – drobna zmiana przy podejmowaniu decyzji naznaczała rozdziały nowym wydźwiękiem. Zdołam to przyrównać do eksperymentów kulinarnych, gdzie dodanie nowego składnika powoduje zmianę smaku dania, ale też trzeba wyłapać przy tym równowagę, aby nie przedobrzyć i nie zepsuć całego efektu. Metodą prób i błędów dążymy do efektu, tak samo Jack starał się odnaleźć złoty środek w tym rozgardiaszu. Na całe szczęście powieść, pomimo melancholijnych nurtów, zawierała również dozę humoru. Zabawne rozmowy nadawały nowy wydźwięk, pozwalały złapać trochę oddechu. Pomagały odgarnąć ciemne chmury, by ujrzeć promień nadziei. Ciemne nici przenikały się z tymi tęczowymi, tworząc przepiękną całość, odpychającą wrażenie odrealnienia. Choć bywały momenty dezorientacji, ale powiedzmy sobie szczerze: w prawdziwym życiu też mamy do czynienia ze zdarzeniami, w które ciężko nam uwierzyć, ale jednak takowe istnieją, czyż nie? A powiadają, że w naszym życiu brakuje krzty magii.
POWIEDZIAŁEM COŚ NIE TAK? W PORZĄDKU, PRZY NASTĘPNEJ OKAZJI BĘDĘ WIEDZIAŁ, ŻEBY TEGO NIE ROBIĆ.
Jack dał mi się poznać jako wkraczający w dorosłe życie nastolatek, który – pomimo wielu potknięć na drodze do sukcesu – nie narzeka na swój los i zawsze próbuje znaleźć jakiś pozytyw w tym wszystkim. Kochający rodziców, dbający o swoich przyjaciół wesołek, wywołujący uśmiech na twarzach i sprawiający, że nikt z nim nie zazna nudy. Jednakże dało się wyczuć, że brakuje mu obecności bliskiej osoby; kogoś, kogo będzie mógł przytulić w bardziej romantyczny sposób. Po prostu pragnął mieć obok siebie dziewczynę, która będzie jego uzupełnieniem. I właśnie tym ideałem okazała się Kate. Równie dowcipna, wiedząca czego chce studentka, przy której nieraz zdarzało mu się zapominać o oddychaniu: tak na niego oddziaływała. Dlatego kiedy umarła, cały jego świat się zawalił i gdy tylko nadarzyła się okazja, aby uratować ukochaną, ani trochę się nie wahał. Jego waleczność imponowała. Walczył zawzięcie, próbując doszukać się rozwiązania problemu, lecz wtedy zapominał o czymś bardzo ważnym… Kiedy wprowadzał plan „nie pozwolić Kate odejść”, zaniedbywał tych, którzy dotąd byli mu najbliżsi. Zapominał o składanych obietnicach, co nie stawiało go w dobrym świetle. Nieraz wpadał ze skrajności w skrajność, a każde kolejne „kilka miesięcy powtórki z rozrywki” tylko dokładało zmartwień. Widziałam, jak powoli się załamywał, ale nadal tkwiła w nim dusza buntownika, pragnącego dokończyć to, co się zaczęło. Nie dziwiłam się, bo nawet ja uważałam, że dla Kate było warto. Choć skrywała przed nim sekret, zatajała coś istotnego, to przy niej ciężko było się nudzić. Kiedy ta dwójka się spotykała, uśmiech nie schodził mi z ust, a nadzieja kiełkowała w sercu. Czułam, że nie jest do końca szczera z Jackiem, ale i tak – w moich oczach – wypadała znacznie lepiej, niż jego najlepsza przyjaciółka, Jillian. Dziewczyna, choć w szczęśliwym związku z ich wspólnym przyjacielem Franny’m, niejednokrotnie pokazywała swoją zazdrość o głównego bohatera, jakby był jej własnością. Po części rozumiałam jej zachowanie, bo jednak przez wiele lat była jedyną kobietą (prócz jego mamy, rzecz jasna) w jego bliskim otoczeniu, a tu nagle wkradła się „nowa”, kradnąc go dla siebie. Jednakże niekiedy zastanawiałam się, czemu po prostu nie zachowa swoich humorków dla siebie i nie zacznie być szczęśliwa, że Jack zyskał szansę na prawdziwą miłość. Z czasem zrozumiałam dodatkowy powód takich zagrywek, lecz… no, dla mnie ta postać wydawała się przerysowana i mdła za jednym zamachem. Już lepiej wypadał Franny. Najlepszy kumpel Jacka, który w życiu nie miał lekko, a jeszcze los go doświadczał. W takich momentach zawsze mógł liczyć na przyjaciela, jednak próby uratowania Kate często kończyły się zaniedbaniem tej relacji, co wiązało się z nadszarpnięciem zaufania, gdyż często łamał dane słowo. Franny bywał cierpliwy i wyrozumiały, ale to też miewało u niego swoje granice, których lepiej było nie przekraczać. Koniec końców, pomimo tych różnic, cała czwórka w jakiś sposób się uzupełniała, tworząc nietuzinkową ekipę!
Podsumowując. „Inaczej niż zwykle” nie atakuje czytelnika nieprzemyślaną fabułą. Jeżeli gdziekolwiek natrafi się na coś pozornie niepasującego, prędzej czy później można odnaleźć element umożliwiający złożyć to w logiczną całość, pozostawiając przy tym z efektem „WOW” wymalowanym na ustach. No, czasami dało się przewidzieć poszczególne ścieżki, ale to nie powinno nikogo dziwić, skoro powracamy do jednego celu, bogatsi w wiedzę z poprzednich „kilku miesięcy intensywnych prób”.
Nawet nie wiem, kiedy zakończyłam czytać tę książkę. Usiadłam, otworzyłam ją i nagle dostałam podziękowaniami w twarz! Pochłonięta historią walecznego Jacka po prostu chłonęłam tekst niczym wodę w upalne lato. Niektóre elementy fabularne wybijały z rytmu, lecz nie powodowały stanu, że człowiek chciałby odłożyć książkę na bok, co wyraźnie sugerują słowa, jakie wypowiedziałam (wypisałam) nieco wyżej. A prawdziwy powód tego całego zamieszania? Dało się go odkryć już od początku, lecz i tak wywołuje zaskoczenie, gdyż dotąd nie widziałam, by ktoś wykorzystał właśnie takie rozwiązanie. Na pewno dałoby się to jeszcze lepiej przedstawić, zagłębić w temacie i uzmysłowić powagę tego… Nie zamierzam zdradzić, o czym dokładnie mówię – nie będę psuć przyjemności z czytania, gdybyście zapragnęli sięgnąć po „Inaczej niż zwykle”. A, uwierzcie, warto poświęcić tej powieści uwagę.
Jedna z najpiękniejszych historii o nastoletniej miłości.