„Brakujący element” jest kontynuacją historii rozpoczętej w „Chłopcu z lasu”, w której poznajemy Wilde’a – chłopca porzuconego w lesie we wczesnym dzieciństwie, a obecnie dorosłego już mężczyzny. Jak na miłośniczkę Cobenowej twórczości przyznam, że poprzednią powieścią nie byłam zbyt zachwycona. Wydawała mi się płaska i nijaka, a wątki w niej zaprezentowane potraktowane płasko i niestarannie. Ponadto historia chłopca z lasu nie wybijała się na tle innych wątków. Po przeczytaniu „Brakującego elementu” mogę śmiało stwierdzić, że poprzednio autor musiał mieć chyba gorszy czas pisarski, bo druga część cyklu jest już zdecydowanym potwierdzeniem pisarskiego kunsztu Cobena.
Wilde poszukuje swoich krewnych. Rodziców, ewentualnego, rodzeństwa, kogokolwiek, z kim mógłby dzielić swoja pulę genową. Jak każdy człowiek potrzebuje gdzieś przynależeć, być częścią czegoś, znać swoje korzenie i historię. Rejestruje swoje DNA na jednej ze stron kojarzących krewnych i bingo! trafia na zgodność, na tyle znaczącą, że podejmuje działania by spotkać swojego krewniaka. Nie przypuszcza, że to niewinne spotkanie stanie się początkiem niebezpiecznej historii, która pociągnie go w brudny, pozbawiony skrupułów celebrycki świat, a także wplącze go w serię morderstw, a raczej egzekucji.
Historia, od której nie sposób się oderwać. Misternie skonstruowana intryga, kilka pozornie niezwiązanych ze sobą wątków, które sukcesywnie splatają się ze sobą wciągając bohaterów w wir nieprzewidzianych zdarzeń. Do końca nie można przewidzieć zakończenia wątku kryminalnego. Gdy już sobie zracjonalizowałam jakąś tezę, Coben jednym zdaniem wbijał klin w moje rozumowanie sprawiając, że czułam się jak Laila usiłująca „wetknąć okrągły kołek do kwadratowego otworu”. Sama warstwa obyczajowa jest wg mnie trochę kiczowata, zwłaszcza wyznanie jednego z bohaterów. Ostatecznie nawet sam Wilde dochodzi do wniosku, że nie wszystko się w tym klei. No cóż… rzeczywiście nie całkiem się klei, ale być może jest to otwarte pole dla trzeciej części, a być może autor właśnie takie niedopowiedzenia chciał zostawić. W tej oczywistej ckliwości i przelukrowaniu niektórych scen z finału (zawsze mi się wydawało, że to Sparks jest melodramatyczny), mnie zabrakło ostatecznego wykończenia i rozwiązania wątków, ale może doczekam się tego w kolejnej części.
Kolejna rzecz, która trochę mi zgrzytała w powieści to wątek romansu Hester i Orena. Nie żebym odmawiała seniorom prawa do uczuć i bliskości, ale pewne kwestie, zwłaszcza w wieku bohaterów (ok. 70 lat), nie powinny opuszczać alkowy. Wybaczcie, ale moja wyobraźnia, a mam ją raczej bujną, na ogarnia zmęczonej po zbliżeniu Hester, opadającej na poduszki z wdziękiem nastolatki… W powieści nie było otwartych scen seksu, ani w przypadku Hester, ani innych bohaterów, ale niedopowiedzenia, które w tym temacie zastosował autor w połączeniu z buzującym między seniorami napięciem emocjonalnym i analizą życia seksualnego Hester w poprzednim związku, stawały się mało apetyczne. We wszystkim potrzebny jest umiar.
Podsumowując: mimo kilku minusów książka pochłonęła mnie bez reszty, z trudem się od niej odrywałam, otrzymałam sprawianie i zgrabnie opowiedzianą historię, trzymającą w napięciu, z zaskakującymi zwrotami akcji. Wątek o zgodności genetycznej i testach DNA dobrze i zrozumiale poprowadzony oraz ciekawie skojarzony z treścią. Jak to u Cobena, styl bez zbędnych zawiłości i ozdobników i dużo dialogów, co znacząco przyspiesza czytanie.