Agnieszkę Lingas-Łoniewską spotkałam kiedyś na pewnym forum. Tam też po raz pierwszy zaznajomiłam się z jej twórczością. Jeśli powiem, że tamte opowiadania zyskały rzesze fanów, to może być to małe niedopowiedzenie. Teraz po raz pierwszy trzymałam w dłoniach pełną książkę Agnieszki. I najpierw zachwyciłam się okładką, później resztą. Ale do rzeczy.
Sylwia Kujawczak to studentka historii sztuki, pochodząca z arystokratycznej rodziny, która posiada pewne tradycje. Za dwa tygodnie ma wyjść za mąż. Wszystko układa się pomyślnie do czasu, gdy na jej drodze nie staje on – Aleks. Mężczyzna z przeszłością, szorstki i zimny. Sylwia poznaje go na własnym wieczorze panieńskim i od początku czuje z nim dziwną, niewytłumaczalną więź.
Obydwoje wpadają w różne sidła – ona samej siebie, on początkowo zakładu. Obydwoje borykają się z trudnymi decyzjami, które mogą zaważyć na dalszym życiu. Na pewnym etapie muszą się zdecydować czego tak naprawdę pragną, czego oczekują od siebie nawzajem i czy warto jest zostawić to, co do tej pory mieli. Sylwia od zawsze podążała w ślady, które wytyczyła jej rodzina, nie zastanawiając się nawet, że może postąpić inaczej. Zrobić coś dla siebie. On był draniem, dla którego kobiety to tylko przygody seksualne. Co się stanie, gdy się spotkają? Czy los spłata im figla, czy raczej pokieruje na dobre tory? Czy odnajdą w sobie siłę, by pielęgnować miłość?
Ja przeczytałam książkę niesamowicie szybko i jeszcze szybciej zatopiłam się w jej fabułę. Nie mogłam czasami pojąć zachowań Sylwii i Aleksa. Tak jakby coś we mnie krzyczało, że powinni postąpić inaczej. W książce nie brakuje ciekawych postaci, którzy mają wpływ na otoczenie głównych bohaterów. Szczególną sympatią zapałałam do ciotki Sylwii, Eugenii. Starsza kobieta, która posiada już pewne doświadczenie życiowe pomaga młodszej kobiecie w próbie odnalezienia odpowiedzi. Nie jest taka jak jej rodzice. Nie ocenia, nie osądza. Wręcz przeciwnie. Namawia do tego, by przeżyła życie po swojemu, bo tak powinno być. Drugą postacią jest młodsza siostra Aleksego, Martyna. We mnie wzbudziła natychmiastową sympatię i za każdym razem, gdy pojawiała się na kartkach książki czułam niesamowite ciepło. Szczerą niechęcią darzę ojca Aleksego i Sylwii. Rodzice, którzy powinni być oparciem dla pociech, w tym wypadku próbują zrobić z nich swoje podobieństwo – tyle że złe.
„Zakład o miłość” jest nie tylko opowieścią o miłości kobiety do mężczyzny. Pokazuje też miłość braterską, która pokonała niechęć, złość a nawet nienawiść. Pokazuje też, że nawet najgorsze uczynki, które może w życiu popełnić, dzięki miłości mogą być nam wybaczone. Miłość jest tutaj zapalnikiem. Od niej się zaczyna i na niej kończy. Z nią się rodzimy i z nią umieramy, jeśli znajdziemy osobę, która zechce nam w tej drodze towarzyszyć.
-Sylwio, kocham cię. Całym sobą. Całym swoim nienauczonym miłością sercem. Całą swoją pokręconą głową. I całą swoją egoistyczną duszą.
Str. 126
Książka pokazuje też, że nawet ci, którzy nie zaznali w życiu ogromu miłości ze strony rodziców, rówieśników, kogokolwiek, mogą ją odnaleźć. Mogą się jej nauczyć, jeśli tylko będą chcieli. Jeśli uda im się przełamać własne bariery. Tak jak udało się to głównemu bohaterowi. Wiara w miłość pozwala nam unieść się ponad własne pragnienia, ponad egoizm, ponad wszystko. Dzięki niej patrzymy inaczej na siebie i świat. I co najważniejsze, dzięki niej stajemy się nową, lepszą osobą.