„Zresztą lepiej coś zrobić i żałować, niż żałować, że się tego nie zrobiło.”*
Większość z nas marzy o miejscu do mieszkania gdzie będzie można zaszyć się w ciszy, poczuć zapach świeżego powietrza, pobyć w ciszy. No ewentualnie posłuchać odgłosów natury. Większość mieszkańców miast marzy właśnie by choć na chwilę uciec od tego zgiełku, ciągłego pośpiechu i powietrza zatrutego spalinami. Ile to naczytaliśmy się właśnie o takich ucieczkach gdzie takie problemy jak rozwalająca się chatka czy też przeciekający dach nie zniechęcał potencjalnego domownika. Mimo, że marzymy o takim miejscu czasem jednak miło poczytać o ucieczce, ale w inną stronę.
Franka Melzer ma trzydzieści lat i jest mieszkanką urokliwego Kazimierza Dolnego. Poznajemy ją na kilkanaście dni przed jej ślubem. Kobieta powinna być prze szczęśliwa, ma mężczyznę, który kocha ją szalenie i do końca życia, spokojne i stateczne życie. Jednak im bliżej tego wielkiego dnia Franka ma coraz większe obawy, że to co ją czeka po ślubie wcale nie jest tym o czym marzyła. Męczy ją ciągłe wtrącanie się upartej matki oraz bycie tą gorszą córką. Czuje, że się dusi i im bliżej powiedzenia sakramentalnego „tak” tym bardziej miała ochotę zwiać z tej cichej miejscowości gdzie każdy każdego znał. W dzień zaślubin kobieta ucieka z przed kościoła i w sukni ślubnej udaje się do Warszawy. Tam próbuje zacząć życie od nowa. Jakie przygody czekają na Frankę w wielkim mieście gdzie ludzie są anonimowi? I czy ucieczka była dobrym posunięciem?
To już druga książka z serii Babie lato, którą czytałam w krótkim odstępie czasu. Dziwne jest to, że mimo tego iż nie znałam dotąd twórczości tej autorki ani chwili nie miałam wątpliwości czy ta powieść mi się spodoba. Jakoś podświadomie czułam, że czas spędzony z „Ucieczka znad rozlewiska”. Przyznaję, że zaciekawił mnie opis wydawcy. Ucieczka ze spokojnej i cichej wsi do miasta? Coś innego! Historia wciąga od pierwszych stron i sprawia, że nie zauważamy mijającego czasu. Dzięki tej pozycji, która jest napisana lekko i z humorem czytelnik może się odprężyć oraz pośmiać. Pani Zyskowska-Ignaciak sposób zabawny opowiada nam o tej drugiej stronie medalu życia na wsi czy w mniejszych miasteczkach. Owszem jest cicho i spokojnie, ale przy okazji mamy wieczne problemy z cieknącym dachem, chmarą komarów, wszystko wiedzącymi i widzącymi sąsiadami. Ponieważ narracja jest pierwszoosobowa wszystko poznajemy z punktu widzenia Frani, a trzeba przyznać, że ma ciekawy jest on ciekawy. Nie obrażając, nie próbując kogoś przekonać do swojego zdania po prostu je wyraża. Robi to tak zabawnie, że nie sposób się nie śmiać.
Nie jest to może książka wybitna, ale jest czymś nowym i zarazem naprawdę ciekawym. Franka pokazuje, że trzeba pogonić za swoimi marzeniami. Nawet jeśli coś się nie udaje możemy sobie ponarzekać, a potem wstać i pójść dalej. To co jest jeszcze ważnym przesłaniem to fakt, że nie możemy uszczęśliwiać innych kosztem siebie. Udawać kogoś kim się nie jest aby inni byli szczęśliwi nie jest dobrym pomysłem. Jeśli komuś się nie podoba jacy jesteśmy droga wolna. Trzeba pamiętać, że musimy czuć się dobrze sami z sobą aby nasza egzystencja miała sens. Naprawdę nie warto zdobywać znajomości kosztem swoich przekonań, zachowań czy rzeczy które lubimy.
„Ucieczka znad rozlewiska” nie jest romansem, a jedynie poszukiwaniem przez kobietę swojego miejsca w świecie. Jest o pogoni za marzeniami, o odnajdywaniu siebie, o przyjaźni. Książka jest napisana z przymrużeniem oka, ale skłania do przemyśleń. Katarzyna Zyskowska-Ignaciak mimo lekkiej formy przekazu potrafiła wpleść w fabułę przekaz, że zawsze warto powalczyć o swoje szczęście. Gorąco polecam!
*str. 73