Idealnym wstępem wydaje mi się być cytat pochodzący z prologu „Ucieczki znad rozlewiska”. Doskonale oddaje to, co sama chciałabym tutaj zawrzeć, zapewne w zdecydowanie mniej zgrabny sposób, dlatego aby uniknąć stylistycznej wpadki, posłużę się tym, co już zostało napisane:
„Wszyscy marzą, by w poszukiwaniu ciszy przeprowadzić się na prowincję. Tak, tak, ja też utwierdzałam się w tym przekonaniu. Byłam fanką Przystanku Alaska i Rancza, a wieczorami pochłaniałam powieści o powrotach nad różne rozlewiska, mokradła i jeziorka. Czytałam o kobietach budujących drewniane domki w urokliwych zakątkach i dziedziczących – nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności – dworki wśród sosen.”
Osobiście znam mnóstwo uroczych i ciepłych powieści, których akcja osadzona jest w takim właśnie domku na wsi, a bohaterki długo i szczęśliwie żyją w otoczeniu pięknej natury. Katarzyna Zyskowska – Ignaciak przekornie postanowiła napisać powieść, której bohaterka z takiego właśnie pięknego zakątka ucieka.
Frania ma dość szczęśliwego, ale nudnego życia na prowincji, gdzie wszystko od lat pozostaje takie samo. Nieustannie znajdując się pod wpływem swojej apodyktycznej matki, nie ma odwagi pokierować swoim życiem tak, jakby sama tego chciała, a wszystkie decyzje podporządkowuje woli swoich rodziców. Oliwy do ognia dolewa fakt, że Frania już niedługo zostanie żoną i raz na zawsze pogrzebie swoją szansę na radykalną życiową zmianę. Choć nie ma wątpliwości co do tego, że jej narzeczony to najlepszy z możliwych wyborów – Kuba jest bowiem mężczyzną troskliwym i kochającym Franię nade wszystko – to przeraża ją myśl o spędzeniu reszty życia w Kazimierzu. Na nagłe, odważne zmiany wybiera sobie, łagodnie mówiąc, nie najlepszy czas. Franka spektakularnie ucieka sprzed drzwi kościoła, w której za chwilę ma odbyć się jej ślub, wywołując przy tym skandal, jakiego miasteczko dotąd nie widziało. Smaczku dodaje fakt, że w ucieczce pomaga jej dawno niewidziana szkolna miłość. Mężczyzna podwozi Franię do Warszawy, gdzie dziewczyna ma nadzieję rozpocząć nowe, niezwykłe życie.
Powieść pochłania się w kilka godzin, co niewątpliwie jest zasługą prostego języka, a także wyjątkowo lekkiego pióra autorki. Choć swoją dość przewidywalną fabułą nie powala na kolana, to naprawdę od „Ucieczki znad rozlewiska” ciężko się oderwać. Ponadto Katarzyna Zyskowska – Ignaciak stworzyła zabawnych i barwnych bohaterów, wprowadzających do książki humor, za co można obdarzyć ich wielką sympatią. Dodatkowym walorem, o którym również warto wspomnieć jest fakt, iż Franka to wyborna kucharka, gotująca według własnych, zaskakujących przepisów. Jeśli macie ochotę skosztować piernikowych babeczek z fasoli (nie, to nie błąd) albo kotlecików z brukselki, zachęcam do zapoznania się z tą pozycją.
Choć „Ucieczka znad rozlewiska” to zabawna, typowo kobieca powieść, to dla mnie nie było idealnie. Nie podobała mi się pewna doza naiwności. Cała historia jest bardzo idylliczna, Franka po przeprowadzce do Warszawy szybko staje na nogi, a wszystko przychodzi jej zbyt łatwo, na pewno nie tak jak możemy tego oczekiwać w prawdziwym życiu. Usprawiedliwieniem może być to, że „Ucieczka znad rozlewiska” to książka ku pokrzepieniu kobiecych serc, bez wątpienia napawa optymizmem i podnosi na duchu, a także dodaje odwagi do zmian we własnym życiu. No, bo skoro France się udało, to dlaczego ze mną miałoby być inaczej?
Typowa literatura kobieca, do przeczytania na jeden wieczór. Jako lekka, odprężająca lektura spełnia swoją rolę doskonale, natomiast dla tych, którzy poszukują czegoś nieco ambitniejszego (niekoniecznie od razu Dostojewskiego czy Tołstoja), „Ucieczka znad rozlewiska” będzie rozczarowaniem. Brak miejsca na własne domysły i nagłe zwroty akcji mogą zniechęcić bardziej wymagających czytelników. Tym, którzy mają ochotę na przyjemną, polską, a przede wszystkim lekką literaturę – jak najbardziej polecam.