Zaintrygowana opisem wydawcy dawno już chciałam przeczytać cykl powieściowy Kelly Irvin rozpoczynający się książką "Syn pszczelarza'. Teraz mi się to udało i z zainteresowaniem wkroczyłam do krainy amiszów - jednej z najbardziej zamkniętych, hermetycznych i przez to tajemniczych grup religijnych - protestanckiej wspólnoty chrześcijańskiej.
Warto wspomnieć, że historia amiszów sięga końcówki XVII wieku, ale sama wspólnota oraz zasady, jakimi kierują się w życiu określone jako "Ordung" trwają do dziś. Nie są one nigdzie spisane, jednak wymagane jest stosowanie się do nich. Dla wspólnoty są one ważniejsze nawet od prawa. W dzisiejszych czasach amisze zamieszkują przede wszystkim niektóre stany USA - głównie Pensylwanię, ale przebywają również w Kanadzie.
Kelly Irvin zaprasza czytelnika do świata bez samochodów, telewizorów, telefonów, radia, a nawet... elektryczności, do hermetycznej społeczności pokojowo nastawionej do otoczenia, która utrzymuje się z pracy własnych rąk. Poznajemy rodzinę Lantzów, która po niespodziewanej śmierci ojca rodziny przenosi się z Tennessee do Teksasu. Abigail została wdową z pięciorgiem dzieci i jej obowiązkiem jest zatroszczyć się o swoją rodzinę. W okolicach Bee County mieszka jej brat John razem z żoną i dziećmi, więc kobieta sprzedaje swoje gospodarstwo i razem z czterema córkami i synem przenosi się do Teksasu. Wiąże swoje nadzieje że Stephenem, dawnym adoratorem, który czeka na nią w Teksasie. Jak się szybko okazuje codzienność w Bee County znacznie różni się od życia w Tennessee i to nie tylko z uwagi na tropikalny klimat, ale także bardziej surowe, ortodoksyjne zasady, jakimi kierują się tutejsi amisze. Zmiany te odczuwa cała rodzina Lantzów, ale najbardziej najstarsza z córek - Debora, która usilnie pragnie powrotu do domu. O tym czy uda jej się zaakceptować nową rzeczywistość przeczytacie w książce.
Powieść Kelly Irvin jest pełna kontrastów przez co zaskakuje od pierwszych stron. Życie amiszów tak bardzo odbiega od codzienności XXI wieku, że chwilami staje się wręcz niewiarygodnie zacofane. Niektóre zasady jakimi kierują się członkowie społeczności mogą wydawać się co najmniej dziwne i niezrozumiałe, a mimo to z przyjemnością i zainteresowaniem śledzimy losy bohaterów Bee County.
Autorka świetnie oddała klimat tej opowieści. Umiejętnie nakreśliła specyfikę wspólnoty, zwróciła uwagę na dobroć, bezinteresowność i zawsze wyciągniętą pomocną dłoń w potrzebie. Ale Amisze to ludzie bardzo zasadniczy, dla których reguły wspólnoty to świętość. Nie ma tu miejsca na żadne odstępstwa, nielojalność czy zdradę. Wątek romansowy także musiał się wpisać w określone ramy, choć w moim przypadku zszedł nieco na dalszy plan. Zdecydowanie bardziej zainteresowało mnie bowiem życie amiszów.
W tej historii mamy bardzo szerokie grono bohaterów. Rodziny amiszów są zazwyczaj dość liczne, więc chwilami można było się pogubić, które dziecko jest czyje. Mimo to postaci zostały ciekawie wykreowane, ich zachowanie budziło określone emocje i miło było przyglądać się ich poczynaniom.
Żałuję tylko, że akcja toczy się zbyt wolno i tak naprawdę dopiero przy końcu więcej zaczyna się dziać. Spodziewałam się też bardziej rozbudowanego wątku związanego z pszczelarstwem, samym pozyskiwaniem miodu i wytwarzaniem produktów z wosku, a niestety w tej kwestii pozostał mały niedosyt. Miałam też nadzieję, że rozpoczynając tę intrygującą przygodę szybko stanę się gościem teksańskiej społeczności amiszów, a tymczasem do końca pozostałam jedynie obserwatorem. Szkoda.
Na miejscu autorki zrezygnowałbym z bardzo licznych wtrąceń pochodzących z niemieckiego dialektu amiszów. Niby na pierwszych stronach książki mamy wytłumaczone te wszystkie obce słówka, jednak drażnią one w treści i stają się męczące. Znacznie lepiej brzmiałoby mama, wujek, ciocia, siostra...
"Syn pszczelarza" to pierwsza część cyklu "W krainie amiszów". Historia na tyle mnie zainteresowała, że na pewno sięgnę po dalsze losy opisane w powieści "Syn biskupa". Książka już czeka na półce mojej biblioteczki.