Z pewnością, gdyby nie serial wyświetlany na HBO, nigdy nie dowiedziałabym się o tej książce. Gra o tron, bo o niej będzie dziś mowa, znalazła się na mojej półce jeszcze przed maturami. Jednak obiecałam sobie, że zacznę ją czytać dopiero po skończonych egzaminach i słowa dotrzymałam. Dlaczego? Ponieważ wiedziałam, że jeśli zacznę taką lekturę, to zamiast czytać książki obowiązkowe, wsiąknę w tą nieobowiązkową. Zjawisko to byłoby bardzo niekorzystne ze względu na wielkość książki - pierwszy tom cyklu Pieśni Lodu i Ognia to 800-stronnicowy moloch. Po skończonej lekturze mogę śmiało powiedzieć, że tej historii nie dałoby się napisać bardziej zwięźle.
O czym najogólniej opowiada Gra o tron? Dzięki niespotykanej narracji, mamy możliwość obserwowania starcia wielkich rodów szlacheckich o tron. Książka dzieli się na mnóstwo mniejszych rozdziałów. Te z kolei informują nas, z czyjej perspektywy będziemy śledzić dalszy ciąg historii. Przede wszystkim mamy do czynienia z rodziną Starków, starym rodem mieszkającym na zimnej północy. Eddard Stark, głowa rodziny i pan na zamku to człowiek honorowy i bardzo uczciwy. On, jego żona - Catelyn, oraz jego szóstka dzieci będą nam w pewien sposób "opowiadać" o wydarzeniach, które rozegrają się w ich otoczeniu.
Niestety, nie wszystkie rodziny są równie prawe. Kolejni są Lanisterowie, ludzie chciwi, rządni władzy i pod każdym względem okrutni. Jak na nieszczęście, to oni są najbliżej tronu. Jednak w każdej rodzinie musi się trafić "czarna owca" i tutaj również mamy wyjątek - Tyrion Lanister. Osoba obdarzona niesamowitym dystansem do siebie, różniąca się pod względem charakteru od swoich krewnych. Po oglądnięciu dwóch sezonów serialu, czuję do Tyriona pewien rodzaj sympatii. Ale nie jestem pewna, czy po przeczytaniu pierwszego tomu, miałabym takie samo zdanie. Dlatego też jestem ciekawa tomu drugiego. Z rodziny Lanisterów jest to jedyna osoba, z której perspektywy będziemy obserwować świat.
Ostatnim "narratorem" jest ocalała księżniczka - Daenerys z rodu Targaryenów. Postać bardzo dynamiczna, gdyż całkowicie się zmienia pod względem charakteru, zachowania. I to ona jako pierwsza wprowadzi do książki nutkę magii.
Dzięki tak wielu osobom, książka ma mnóstwo ciekawych wątków. Dowiadujemy się historii poszczególnych rodzin, czy to legend opowiadanych przez stare kobiety. Również ma to znaczenie dla tempa akcji. Książka na dłuższą metę nie posiada wątków, które by się dłużyły. Kiedy przychodzi moment, że akcja zamiera, możemy oczekiwać, że w następnym wątku wszystko ruszy do przodu za sprawą zmiany osoby i miejsca zdarzenia. Kraina, w której dzieje się akcja, to pomieszanie średniowiecza z krainami baśniowymi. Choć pierwszy tom nie daje tego odczuć zbyt mocno, to zapewniam was, że kolejny zaspokoi nasze "fantastyczne" potrzeby. Aczkolwiek sam autor podkreśla, że z tą baśniowością należy zachować umiar, aby nie zabić powieści. Dzięki mapce umieszczonej na samym końcu, mamy możliwość zorientowania się w miejscach, gdzie przebywają bohaterzy. Świat ma zbliżony klimat do Ziemi - im dalej na północ tym zimniej.
Warto też zwrócić uwagę na walkę dobra ze złem. Oczywiście już w czasie lektury z łatwością można przyporządkować rodziny danym stronom. Liczne intrygi, knowania, spiski są w pewien sposób motorem całej książki. To one trzymają nas przy lekturze, a my idziemy dalej w nadziei, że to zło zostanie powstrzymane.
Podoba mi się również realistyczność książki. Autor nie używa tzw. "kwiecistej" wymowy, nie bawi się w długie opisy ani w upiększanie - człowiek ma swoje potrzeby, jedzenie, wydalanie, mężczyźni od czasu do czasu odwiedzają burdele, zdarzają się kobiety fałszywe, które wykorzystują swoją płeć, a ludziom zdarza się przeklinać. Nawet najuczciwsza osoba oprócz wielu zalet ma również wady. Także, jeśli ktoś nie lubi sztuczności to zachęcam do sięgnięcia po lekturę.
Sama książka została napisana w 1996 roku przez Georga Raymonda Richarda Martina. Autor, jak sam mówi, zawsze chciał coś popełnić z gatunku epickiej fantastyki. Władca Pierścieni Tolkiena to jedna z jego ulubionych książek, a przydomek "amerykańskiego Tolkiena" stał się dla niego zaszczytem. Z pewnością pisząc książkę, nie spodziewał się, że jej adaptacja filmowa zyska tak wielkie uznanie. Muszę jednak przyznać, że serial został świetnie nakręcony. Oprócz zmienionego wieku bohaterów (co moim zdaniem wyszło całej historii na dobre), scenarzyści bardzo dokładnie trzymają się książki. Chyba niewiele jest takich filmów, nie licząc lektur. Dodatkowo reżyser postawił na prawdziwe krajobrazy i miejsca, choć niektóre poprawione techniką komputerową. Ale uważam, że praca została wykonana bardzo profesjonalnie i wielu poprawek graficznych nie sposób zauważyć.