Opracowanie w formie albumu, zawierającego rozmowy z uznanymi mistrzami karate. Którzy opowiadają, co skłoniło ich do poświęcenia życia tej sztuce walki, jakie były początki i przebieg owej drogi, oraz (niekiedy) - czy czują się spełnieni...
W tego typu publikacji nie mogło więc zabraknąć Masutatsu Oyamy.
Ten "Wielki Samotnik" był zdania, że same treningi karate, bez późniejszego sprawdzenia ich skuteczności w chwili realnego zagrożenia/walki - są tylko "sztuką dla sztuki". Wielokrotnie przebywał i medytował z dala od cywilizacji, wzmacniając wtedy nie tylko swego ducha, ale i ciało. Zaś intensywne ćwiczenia fizyczne sprawiły, że później, gdy chciał oceniać swoje postępy - rozbijał pięścią deski i cegły, gdyż jego ciosy byłyby śmiertelne dla innego człowieka. Aby to udowodnić "mierzył się" czasem z potężnymi bykami. Takie pokazy nie tylko potwierdzały wielką moc jego uderzeń, ale zapewniały też coraz większy rozgłos - co nie było bez znaczenia w kontekście zdobywania nowych uczniów, czy otwierania kolejnych szkółek...
W książce pojawia się również Henri Plee. To prekursor karate na "rynku europejskim". I jak to zwykle w takich przypadkach bywa - nieraz musiał poddawać się fizycznej weryfikacji okolicznego "światka" sportów czy sztuk walki. Francuz barwnie opisuje, jak to zdobywając coraz większą popularność - bywał narażony na przeróżne wyzwania. Bo niejeden bokser, judoka, bądź zapaśnik chciał pokazać "nowemu w mieście", że jeszcze dużo mu brakuje do "uznanych" już mistrzów. Plee jednakże potrafił poskromić każdego z owych śmiałków, i w każdym wyzwaniu potwierdzić, że uprawiany przez niego styl jest skuteczniejszy, niż ten oponenta. A że przy okazji postronni obserwatorzy mogli czasem usłyszeć dźwięk łamanych kości czy ujrzeć (nie zawsze małe) strużki krwi - to już zupełnie inna sprawa...
W publikacji znajdziemy także człowieka zwanego o'sensei, czyli Wielki Nauczyciel. To Richard Kim. Ten mistrz z kolei zwracał olbrzymią uwagę na aspekt duchowy karate. Uważał, że dzięki niemu karate to sztuka walki, a nie "zwykły" sport. Uczy bowiem adepta nie tylko jak walczyć, ale także żyć. A układy treningowe są tak skonstruowane, że odtwarzają strukturę rzeczywistości - i tzw.kata służy osiągnięciu jedności z otaczającym światem.
Kim twierdził też, iż karate tkwi korzeniami w buddyźmie, w którym jedna z głównych zasad to nieniszczenie żadnych żywych istot. Bo "Twoje życie jest dla ciebie najważniejsze - podobnie jak życie innej istoty dla niej samej"...
Książka przedstawia oczywiście dużo więcej sylwetek mistrzów karate. Nie tych z medalami za zwycięstwo w zawodach na szyi, ale takich, którzy codzienną, życiową praktyką oddają cześć tej sztuce walki. Myślę, że warto poznać te nietuzinkowe osoby...