Jaki jest przepis na dobrą powieść traktującą o czarach? Po pierwsze w opowieść powinny być wplecione autentyczne wydarzenia, co dodaje smaku i zwiększa atrakcyjność całej historii. Po drugie przydałaby się wiedźma, tudzież szamanka - kobieta pałająca się ziołolecznictwem, udzielająca rad, wróżąca z kart, nieco zbzikowana i tajemnicza. Po trzecie musi być magiczna księga, ale nie taka która leży gdzieś pod bokiem, ale taka, którą trzeba odnaleźć. Mile widziane są także: klątwa, zabytkowy dom z dość bujnym ogrodem i oczywiście współczesna bohaterka, która ma podążać po znakach przeszłości, by uporządkować swoją teraźniejszość. I to już wszystko. Aczkolwiek przepis ten można do woli przekształcać, modyfikować i zmieniać. Wszak magia to pojęcie o szerokim znaczeniu. Potwierdza to w swojej książce Katherine Howe, potomkini dwóch kobiet oskarżonych o czary w procesach z 1962 roku. W jej powieści odnaleźć można wiele odcieni magicznego rzemiosła. A najciekawszym z nich jest ten dotyczący czarownic z Salem.
Jak to się zaczęło…? Czyli o tym, jak „czary” nabierają mocy.
Przenieśmy się teraz do czasów Nowej Anglii, a dokładnie do domu pewnego pastora. To tutaj młoda niewiasta cierpi na dziwne konwulsje. Z pomocą przychodzi jej miejscowa uzdrowicielka – Deliverance Dane. Niestety nie udaje jej się uratować dziewczyny. Wkrótce objawy choroby zaczynają się pojawiać u innych mieszkanek Salem. W ślad za tą przedziwną epidemią rusza lawina oskarżeń. Do więzień trafiają kobiety posądzane o diabelskie moce. Ich los wydaje się być przesądzony… Tak prezentuje się jedna z części powieści. Jej akcja toczy się bowiem dwutorowo. W XVII wieku (czas polowań na czarownice) i we współczesności, w której to poznajemy losy młodej absolwentki Harvardu – Connie Goodwin. Za jej sprawą odkryjemy rodzinną tajemnicę, poznamy opuszczony dom i sekrety pewnej zagadkowej księgi.
Dużym plusem powyższej opowieści jest to, że autorka pozostaje wierna historycznym faktom. Tutaj oprócz literatury źródłowej, z pewnością pomocna okazała się działalność pani Howe, która jako doktorantka wydziału historii Ameryki i Nowej Anglii, prowadzi zajęcia dotyczące magii w dawnych wiekach, a więc doskonale orientuje się w temacie. Co prawda, na potrzeby książki, niektóre wątki dotyczące procesów czarownic z Salem zostały ubarwione, ale nie na tyle, by zniekształcać obraz tamtych wydarzeń. Jest jednak coś, co znacząco różni relację autorki od prawdy historycznej… Po dziś dzień uczonym trudno jest wskazać jednoznaczną przyczynę „opętania” niewiast z miasta w hrabstwie Essex. Przyjmuje się, że mogło chodzić o sprawy majątkowe, kwestie wzbogacenia się jednych kosztem drugich – głównie oskarżano kobiety samotne, niezależne finansowo, często jedyne spadkobierczynie rodzinnych dóbr. Prawdopodobne jest także masowe zatrucie sporyszem (grzyb atakujący zboża), który powodował halucynacje i przykurcz mięsni. Domniema się również, że te liczne histerie młodych dziewcząt, były niczym innym jak udawaniem „opętanych” spowodowane nudą życia. Nikt jednak nie pokusił się o uznanie, że może naprawdę chodziło o czary…? Taką hipotezę stawia w swojej powieści Katherine Howe. Jest to teoria odważna, tym bardziej, że mało kto wierzy dziś w abrakadabrę. Niemniej jednak wizja ta świetnie wpasowuje się w treści „Zaginionej księgi z Salem”. Dzięki czemu w książce nie brakuje zaklęć, kociołków i słoików z przedziwnymi miksturami, amuletów, mrocznych symboli, mandragory i innych tego typu rzeczy.
Czyli można by rzec – raj dla miłośników magii, czarownic i tajemnic. Ale czy w tym raju odnajdą się wszyscy…?
Motyw księgi w literaturze jest motywem po który chętnie sięgają nowi twórcy. Księga bowiem często napędza akcję, zwłaszcza jeśli ciężko ją znaleźć, jeżeli nie do końca wiadomo, co kryje, jaką ma moc, jak się nią posługiwać… I tak wytrawny czytelnik mógł już setki razy wyruszać na fantazyjne poszukiwania takowej księgi. Rodzi się więc pytanie, czy „Zaginiona księga z Salem” wyróżnia się czymś szczególnym na tle podobnych publikacji, czy może zainteresować odbiorcę, który czytał już wiele innych książek o magicznych przedmiotach? Proza Howe w głównej mierze broni się nawiązaniem do autentycznych wydarzeń – procesu czarownic, a reszta to dodatek na średnim poziomie. Cała historia poszukiwań zaginionego almanachu prezentuje się przewidywalnie i trochę monotonnie. Drażniący jest zwłaszcza sam początek i postać głównej bohaterki – nad podziw inteligentnej, sprytnej i wspaniałej i doprawdy, aż dziw bierze, że tak długo przyszło jej szukać zguby sprzed lat… Rzeczona bohaterka to w pewnym sensie zgrzyt między ciekawą fabułą, historią i magią. Ona na tle tego wszystkiego jest bezbarwna i mało interesująca. To trochę tak jakby przez krainę cudów prowadziła czytelnika pozbawiona życia, irytująca zjawa. Jak tu się w takim wypadku zachwycać otoczeniem, kiedy na centrze ciągle widać zjawę?
Na niekorzyść powieści działa także kilka innych rzeczy. Między innymi: dziwnie zaprezentowane relacje matki i córki (Connie) oraz ich rozwlekłe telefoniczne rozmowy, właściwie o niczym. „Klątwa”, która pojawia się znikąd, a w pewnym sensie jest jawną oczywistością. Zbyt szczegółowe potraktowanie niektórych kwestii. A także trochę nieudolne zwroty akcji. To by było na tyle tego złego. I jakkolwiek może zabrzmi to paradoksalnie, ale mimo tych usterek było ciekawie i wciągająco. Nie wiem czy to zasługa magii, czy ogólnie zgrabnie zarysowanej fabuły… Chyba jednak tego drugiego.
„Zaginiona księga z Salem” niezaprzeczalnie ma swój urok. Widać, że autorka włożyła wiele pracy w przygotowanie tej powieści. W świecie odtworzonym na jej kartach nie pominięto wystroju wnętrz, czy wyglądu ubiorów, są i precyzyjne opisy zaklęć, czy technik wróżbiarskich. Dodatkowym wabikiem może być wspominana już zgodność z prawdą historyczną, która przejawia się nie tylko w autentycznych postaciach, ale i procesach „czarownic”, dowodach zebranych na ich niekorzyść i ogólnym omówieniu rzemiosła zamawiaczek. W takich treściach z pewnością odnajdą się miłośnicy kwiecistego stylu oraz narracji, która niespiesznie zmierza do sedna, wprowadzając czytelnika w klimat dawnych lat, co jakiś czas przerywany teraźniejszością.