Szaleństwo. Obłąkanie. Niezrozumienie. Skrzywdzenie. Potępienie. W tej powieści ich nie brakuje. Ja natomiast początkowo ignorowałam fakt posiadania jej na półce. Nie przyciągała mnie do siebie, nie chciało mi się po nią sięgać, a sama już kilkukrotnie zastanawiałam się, czy jej nie odsprzedać. Jednak w końcu… W momencie, kiedy usiadłam do maratonu czytelniczego, zdecydowałam się zapoznać z książką Mindy McGinnis i tak została już. I pewnie będę do niej jeszcze wracać.
Grace Mae to odrzucona ciężarna dziewczyna, którą rodzina umieściła w zakładzie dla obłąkanych. W tym miejscu dostrzega ją lekarz zajmujący się psychologią kryminalną — Doktor Thornhollow, który postanawia uczynić ją swoją asystentką. Główna bohaterka, odgrywając rolę osoby chorej, razem z mężczyzną zbiera ślady z miejsc zbrodni. Jednak sprawa niebezpiecznego mordercy, może na zawsze nadwyrężyć psychikę młodej kobiety i przywołać demony przeszłości. „Wezbrały w niej wielkie emocje i jej serce jeszcze nigdy nie wydawało się tak pełne, jak w momencie kiedy stała obok zbezczeszczonego grobu dziwki, słuchając, jak obłąkani śpiewają hymn.” O „Dyskretnym szaleństwie” Mindy McGinnis, w przekładzie Moniki Wiśniewskiej słyszałam wiele dobrego. Powieść polecali, chociażby Olga z Wielkiego Buka, czy Daniel ze Strefy Czytacza, a są to osoby, których upodobania literackie zbiegają się w znacznym stopniu z moimi. Kiedy jednak kupowałam książkę na targach, szykowałam się do jej szybkiego przeczytania. Rzeczywistość zweryfikowała moje plany czytelnicze, a powieść czekała sobie dosyć długo na to, bym finalnie po nią sięgnęła. „Bywa, że czyny zdrowych na umyśle pozbawione są sensu.” Moje pierwsze spostrzeżenia podczas lektury były takie, że bardzo szybko upływał mi przy niej czas. Choć historia podejmuje trudny temat zarówno chorób psychicznych, jak i odsyłania osób społecznie niewygodnych do takich miejsc jak szpitale psychiatryczne, to nie ukrywam, że sposób prowadzenia narracji oraz styl sprawiają, że mimo wszystko czas spędzony nad lekturą upływa błyskawicznie. Autorka postanowiła przedstawić nam gotycką powieść kryminalną osadzoną w dziewiętnastowiecznym Bostonie, w którym główna bohaterka musi radzić sobie jako młoda ciężarna dziewczyna. I choć powód umieszczenia jej w zakładzie dla obłąkanych poznajemy notabene z samego opisu powieści, tak za tym podjętym przez jej rodzinę krokiem, stoi więcej niż początkowo zakładamy. Myślę, że sama koncepcja umieszczenia akcji w tych czasach, powinna mówić nam nieco więcej, gdyż kultura społeczna XIX wieku jak powszechnie wiadomo, nie była łaskawa dla osób wymykających się tamtejszym standardom. Do takich zakładów, jak ten przedstawiony w książce, umieszczano nie tylko osoby rzeczywiście chore, lecz także te, które były kłopotem, czarnymi owcami w rodzinie, czy choćby te, które zhańbiły nazwisko. W momencie, w którym ogólne spojrzenie społeczeństwa na przedstawiony temat było zgoła inne niż obecnie, trzeba zwrócić uwagę na to, jakie były realia takich miejsc, jak traktowano osoby zamknięte, jak dbano o ich dobro zarówno fizyczne jak i psychiczne. To również przedstawia „Dyskretne szaleństwo”. Cały przebieg, kręci się wokół jednego tematu, lecz stara się pokazać nieubarwioną twarz dziewiętnastowiecznych realiów społecznych, wplątując w to znacznie elementy powieści kryminalnej. Mniej więcej od połowy, zaczyna się część nastawiona głównie na szukanie sprawcy morderstwa. Jednak i tutaj nie odstępujemy stricte od tematu, gdyż Mindy McGinnis ukazuje nam proces dochodzenia do „obłędu”, który może dotyczyć każdego z nas, a który potrafi ujawnić się w nawet najmniej oczekiwanych momentach przy użyciu odpowiednich bodźców. „Jeszcze jedno, jeśli mogę. Oryginalne znaczenie słowa „przytułek” to tak naprawdę „schronienie”. Mam nadzieję, że znalazłaś je w swoim jasnym otoczeniu, tak jak ja znalazłem swoje tutaj, w ciemności”.