Stany Zjednoczone to oświeceniowy eksperyment z umową, w postaci konstytucji, zawartą przez niewielką grupę bogatych ludzi, którzy chcieli zbudować ustrój z rządem powoływanym w wyniku wyborów opartych na refleksji. Tak sobie zamarzył Alexander Hamilton. Co z tego wyszło, jest tematem książki profesor Jill Lepore "My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych". Praca jest obszerna, ale świadomie wybiórcza. Autorka postanowiła skupić się na polityce, głównie wewnętrznej, jako emanacji przemian kulturowych, swoistego teatrum ścierania się światopoglądów, poszukiwania i ukrywania prawdy, walki o wpływy dla zrobienia czegoś dobrego czy dla samej władzy. Powstała praca, która skupia się na najczystszej formie polityki, na gabinetowych ustaleniach, na walkach w ramach trójpodziału władzy oraz na pojawiających się nowych technikach, które pomagały ją uprawiać - od prasy, przez fotografię, badania sondażowe, radio, telewizyjne debaty po Internet z fake newsami i botami. Książka wymaga cierpliwości na kilku poziomach. Nie jest łatwa w podanym języku narracji (a i tłumacze popełnili trochę błędów), w którym sporo faktów uznała autorka za oczywiste i świadomie pominęła, co czyni całość bardziej nieprzystępną dla nie-Amerykanina. Użyte liczne skróty organizacji (czasem pozostawione bez wyjaśnienia), operowanie sądowymi procesami 'X kontra Y' czy przywołane osoby (których sława nie zawsze przekracza Atlantyk) - wszystko to, zwiększa trudność śledzenia całości.
Opowiedziana przez Lepore historia zaczyna się od Kolumba i okresu kolonialnego, choć właściwie stanowią te wieki wątłe tło dla kluczowych zjawisk determinujących życie amerykańskie w XIX i szczególnie w XX wieku. Jeśli są przywołane grupy pierwszych imigrantów, to by pokazać ich dominujący profil osobowościowy, wzorce kulturowe, dostarczony Nowemu Światu model polityki europejskiej, który zderzył się w tyglu wspólnoty konstytucyjnej. Nie powinno więc dziwić, że przebiegowi wojny secesyjnej poświęciła autorka mniej miejsca, niż skandalowi Clinton-Lewinsky (mnie to nawet nie dziwi, choć początkowo liczyłem na coś innego, bardziej klasycznego w proporcjach). Przytłoczony faktami znanymi, zasłyszanymi, niemal obcymi czy kompletnie nowymi, skupiłem się na prześledzeniu jednego tropu - historii słynnego systemu dwupartyjnego, szczególnie zmienności oficjalnych poglądów wyznawanych przez partie i niestałości struktury ich elektoratu. Wyszła z tego fascynująca obserwacja - demokraci i republikanie przez ostatnie półtora wieku (kiedy się mniej więcej wykrystalizowały zręby tych partii) kilkukrotnie dokonywały zwrotów w wyznawanych poglądach, nawet o 180 stopni (i w tym chyba tkwi ich stabilność jako dwugłowej politycznej hydry). Stosunek do niewolnictwa w okresie secesji, postawa izolacjonistyczna, konserwatyzm obyczajowy, rozumienie kapitału i relacji pracownik-pracodawca, popularność haseł wśród kobiet, rozumienie wolności w kontekście prawa reprodukcyjnego i prawa do posiadania broni, znaczenie religii w przestrzeni publicznej czy stopień potrzebnych prezydentowi uprawnień - wszystko to dynamicznie i niejednoznacznie charakteryzowało oba obozy (polecam strony: 301-305, 436, 497, 513, 522, 591, 599, 683). Drugim detalem, który śledziłem bardzo pilnie był socjalizm. Nie chodzi o chorobliwie spiskowy antykomunizm maccartyzmu, ale o samo pojęcie 'socjalizm' i pochodne 'socjalny', które w USA mają od stu kilkudziesięciu lat złą sławę, jakby kultu bogacenia się i chciwości osobistej nie wolno było skonfrontować z solidaryzmem, empatią czy prostym przyznaniem się, że nie wszystko musimy 'naj'. Nawet współcześni demokraci (poza Sandersem i czasem Obamą) skutecznie wypierają z języka wszystko, co zaczyna się na 'socjal-'.
Jak pokazuje Lepore, Stany Zjednoczone to kraj oparty na poszukiwaniu odpowiedzi na kilka pytań, które konstytucja zasygnalizowała, ale i których w niej nie było, tych które należało z niej wywieść nie wprost, czy które miały zostać zaprzeczone w zderzeniu z faktami. Historyczka przez cały tekst wraca do kluczowych pojęć - wolności, prawdy, rozumienia obywatelstwa, relacji państwo-jednostka, zakresu prerogatyw stanowych i federalnych. Na tym pojęciowym szkielecie opisała ruchy społeczne (abolicjonizm, anty-alkoholizm, walkę z segregacją, sufrażystki, pacyfistów), na których politycy starali się budować kapitał różnymi drogami naiwności, cynizmu, konfrontacji czy prowokacji. W wielu zjawiskach, które objęły świat, Amerykanie byli pionierami. Stworzyli marketing polityczny, świat kampanijnego wzmożenia, sondaże poparcia, współczesny populizm i konsumenta. Autorka w ewolucji tych zjawisk dostrzega regres ku postawom i obyczajowości, które zatruwają coraz bardziej amerykańskie życie i wyzwalają czystą nienawiść wrogich sobie obozów politycznych i ich zwolenników.
Wspomniane redefiniowanie znaczenia słów budujących niejednoznaczność konstytucji, szukanie w niej dobrego rozwiązania dla problemów społecznych, ale i uzasadnienia do własnych uprzedzeń, dawały paliwa do przemocy. Fundamentalne w Ameryce słowo 'wolność' doczekało się w kraju pierwszej konstytucji haniebnego zdeformowania. Chociażby brzemienna w skutki sprawa "Plessy kontra Ferguson", która trafiła przed Sąd Najwyższy w 1896. Lepore cytuje zdumiewający wyrok sędziów, którzy w jednej chwili wyrugowali równość i usankcjonowali segregację (str. 330):
"Uważamy, że błąd w argumentacji powoda kryje się w założeniu, że wymuszona separacja obu ras naznacza rasę kolorową znamieniem niższości. Gdyby tak było, nie wynika to z niczego w treści ustawy, ale wyłącznie z faktu, że rasa kolorowa postanawia to w niej widzieć."
Nie pastwiąc się nad dość karkołomną fleksją tłumaczenia drugiego zdania uzasadnienia, warto zapytać - czy gdyby podział w autobusach na część 'białą' i 'kolorową' dokonali ci drudzy (tworząc formalnie taką samą dwuskładnikową przestrzeń publiczną, jaka zaistniała w rzeczywistości), czy wykładnia byłaby taka sama? Lepore pokazuje, że przez sporą część XX wieku, konsekwencje tego orzeczenia rzucały ogromny cień na wymarzony przez Ojców Założycieli świat.
"My, naród" jest pracą zdecydowanie skupioną na polityce i to tej z XX-tego wieku. Okres od Trumana rozrósł się do 1/3 objętości. Trochę mi szkoda wielu ciekawych fragmentów historii wcześniejszej, których zabrakło w narracji (co zdumiewające, nie pada chyba słowo 'prohibicja'). Taka dysproporcja sugeruje, że w publikacji chodziło w istocie o rozliczenie współczesnych polityków z mitu założycielskiego, z kierunku, jaki obrali politycznymi decyzjami. Zapewne liberalizm autorki, który da się wyczuć w sympatiach sprawił, że bliżej jej do demokratów (tych współczesnych). Trudno jednak bronić obiektywnie Nixona czy twórców nowoczesnej manipulacji politycznej Whitakera i Baxtera (to skuteczni PR-owcy wspierający republikanów przez kilka dekad), którzy nic wartościowego nie wnieśli do debaty publicznej, wręcz przeciwnie. Lepore jest zdecydowanie zwolenniczką ograniczenia powszechności broni palnej, za ubezpieczeniami zdrowotnymi i szeroko rozumianą wolnością światopogladowo-obyczajową. Niestety nie przedyskutowała zbyt całościowo tych zjawisk, stawiając raczej na prymitywny populizm polityków, których chwiejne (oportunistyczne) przekonania w tych obszarach bardzo wnikliwie zrelacjonowała. Zdecydowanie lepiej wypadła tu książka Zinna (*). Współczesne społeczeństwo amerykańskie jest więc znerwicowane, może i rozpolitykowane, ale na pewno głęboko podzielone i nieufne (w latach 1958-2015 deklaracja, że 'w zasadzie ufam rządowi' spadła z 73% do 19% - str. 664). Stworzyło, poprzez dostępny dobrobyt kapitalizmu, machiny manipulujące świadomością obywateli w sposób dotąd niewyobrażalny. Wszystko jest teraz na sprzedaż w tym chaosie dającym szansę wybicia się miernotom. USA to, według Lepore, kraj możliwości, ale współcześnie rozumianej raczej, jako potencjalności negatywnej.
Książka opiniowana może być momentami nudna, ale bywa fascynująca, jeśli oczekuje się od niej tego, co oferuje. Zapewne jest kopalnią wiedzy dla europejskiego studenta amerykanistyki. Być może spore partie (u mnie to była połowa tekstu) 'zwykłego' czytelnika zaciekawią nieznanymi faktami, specyfiką procesu wyborczego, opisami zjawisk, które Ameryka stworzyła i eksportowała w świat. Ponieważ całość jest wybitnie politycznym tekstem, to czułem często zmęczenie podczas lektury. Stąd wydaje mi się, że ta książka raczej przyda się do studiowania fragmentami, niż do czytania 'do poduszki'.
DOBRE - 7/10
=======
* "Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś", Howard Zinn, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2016