Charlaine Harris to jedna z zaledwie czwórki autorów należących do Kindle Million Club, czyli tych, którzy sprzedali ponad milion książek na amazon.com! Często zastanawiam się, co takiego jest w jej książkach, że tak chętnie się po nie sięga. Nie mogę powiedzieć, aby jej styl pisarski specjalnie mnie zachwycał, jednak jest tu coś, co mnie pociąga. Może to sposób budowania świata, a może bohaterowie, z którymi już po prostu nie potrafię się rozstać.
„Wszyscy martwi razem” to już siódmy tom z serii o Sookie Stackhouse. 27-letnia dziewczyna, blondynka, pracująca na co dzień w barze u Merlotte'a, a w mniej zwyczajne dni rozwiązująca sprawy dla wampirów. A wszystko za sprawą jej daru, który kiedyś sprawiał jej wiele kłopotów w kontaktach z ludźmi, a teraz nauczyła się dzięki niemu zarabiać. Sookie jest telepatką, a na dodatek w jej żyłach płynie krew wróżki. To właśnie sprawia, że jest niezbędna w wampirzym biznesie i ci często wykorzystują jej zdolności, aby rozwiązywać swoje sprawy.
Tak było i tym razem. Sookie skończyły się pieniądze, a królowa Luizjany, Sophie-Anne Leclerq miała dla niej zadanie, za które całkiem dobrze płaciła. Choć przebywanie przez kilka dni w hotelu pełnym wampirów nie było zbyt bezpiecznym pomysłem, w końcu miał być tam Quinn, jej nowy chłopak, Eric i Bill, którzy przecież by jej nie skrzywdzili, oraz sama Sophie-Anne, która zdążyła już poznać się na tym, że Sookie w gruncie rzeczy jest przydatna. Okazje się jednak, ze ta ochrona nie jest wystarczająca, bo w hotelu, w którym wszyscy przebywają zaczynają dziać się niepokojące rzeczy...
Szczerze przyznam, że poprzedni tom czytałam długo i bardzo się na nim wynudziłam. Wiedząc, że ten znów poświęcony jest w całości pracy dla królowej, jak poprzedni, nie bardzo mogłam się zabrać i do tej części. W końcu jednak sięgnęłam, mając kilka chwil wolnych i... po prostu ją pochłonęłam. Ostatnia tak dobrą częścią w tej serii była chyba czwarta, ze względu na Erica. Ta jednak była genialna i to nie ze względu na niego (co już jest zadziwiające!).
Nie jestem fanką Quinna, panterołaka, który od samego swojego pojawienia się wydawał mi się być całkowicie niepotrzebny i dość irytujący. Wydawał się tylko „zapchaj-dziurą” w momencie, kiedy Sookie z pewnych względów zrezygnowała z trójki adoratorów, Billa, Erica oraz Alcide'a. Czy wszystko jednak musi kręcić się wokół romansów? Tutaj jednak nawet go polubiłam, choć wciąż nie nazwę się jego fanką. Jego działania jednak były sensowne, miał tajemnice - nie był wcale taki idealny, mówił całkiem rozsądnie, choć dwa razy wylądował z ciężkimi ranami (czyżby sama Charlaine go aż tak bardzo nie lubiła?). Najgorzej w tym tomie wypada na pewno postać Billa. Lubię faceta, choć w oczach Sookie nie wypada teraz zbyt dobrze, jednak tutaj pojawiał się i znikał bez większego celu. Kolejny tom i kolejne myśli, że trzeba o nim zapomnieć, że tak bardzo zranił, że to już koniec, że nic ich nie łączy... Tylko po co? Wcześniej powiedzieli już sobie wszystko. Postacią, która mnie tutaj kompletnie zaskoczyła był Barry - drugi telepata, także pracujący dla wampirów. To zdecydowanie był jego czas i cieszę się, że jego postać została przedstawiona tu tak dogłębnie i po prostu genialnie. Miał dużą rolę i - na całe szczęście - nie był kolejnym facetem bez skazy. Był zwyczajnym chłopakiem, z niezwyczajnymi umiejętnościami, ale naprawdę wspaniałym. Zdecydowanie najlepiej zbudowana postać w tej części.
Historia jest bardzo ciekawa i ciągle coś się dzieje, dlatego przeczytanie zajęło mi kilka godzin. Dawno nie było już tak dobrego tomu, więc cieszę się, że coś się tu wreszcie zmieniło. Odrobinę jednak martwi mnie to, że tak wiele tomów jeszcze przed nami w tym cyklu, bo nie jestem fanką długich serii książkowych. Tu jednak, jako ogromna fanka serialu True Blood, może nie będzie to dla mnie takie złe rozwiązanie, zwłaszcza, że, jeśli chodzi o poprzednie tomy, Allan Ball będzie miał co omijać.
Bardzo polecam ten tom, choć zdaję sobie sprawę, że jeśli ktoś z tą serią nie miał jeszcze do czynienia, i tak będzie musiał przedrzeć się najpierw przez resztę - przez lepsze, gorsze i te dużo gorsze chwile. Naprawdę jednak warto, bo sama historia jest ciekawa i wciągająca, a w bohaterach naprawdę można się zakochać.
http://www.kilkastrondziennie.blogspot.com/