Pamięć to dziwny wynalazek, pamięta się bzdety, a zapomina istotnych spraw, przypomina się historie sprzed kilku lat, bo po prostu coś się nam skojarzyło. I wydawać się może, że tracimy wiedzę, a wcale tak nie jest, informacje są magazynowane, lecz czasem potrzeba specyficznego bodźca, aby "przywrócić" pamięć. Czemu o tym mówię? Ponieważ czytając "Uratować Sprite'a" przypominałam sobie wiele spraw, pierwsze spacery z zmarłą już suką rasy posokowiec bawarski, przypominałam sobie łzy, które leciały mi ciurkiem podczas czytania "Marley i ja", a przede wszystkim rozmyślałam o tej bezinteresownej miłości jaką obdarzają nas te zwierzaki. Chociaż, bądź co bądź, jakaś szyneczka by im się marzyła, to wtedy pięknie usiądą, dadzą łapę. Cóż, skubane to one też są.
I właśnie tylko miłośnik tych czworonożnych przyjaciół potrafi pięknie opisać proste życie swojego psa. Każdy właściciel cieszy buzię, gdy ich pupil zrobi śmieszną minę czy uda mu się komenda, a gdy spotkają drugiego miłośnika przekrzykują się w "A bo mój pies to ...". Prawda jest taka, że tylko coś lubiąc potrafimy o tym opowiadać w interesujący sposób. Od kogoś, kto z zapałem opowiada o interesującej go rzeczy brzmi bardziej prawdziwie. Wierzymy mu, bo opowiada bardzo emocjonalnie, z zapałem, a z oczu tryska taka wesoła iskierka, słowa nabierają bajkowego sensu. Nie jestem do końca przekona co do języka pana Levina, pomimo bijącej miłości do psa zabrakło mi czegoś, co tak zachwyciło mnie przy czytaniu "Marley i ja". Być może to właśnie ten mały brojarz skradł moje serce, nie mniej jednak czytając tę powieść da się wyczuć płynącą miłość i wierzę z całego serca w wkład, jaki Sprite wniósł do życia do rodziny. Wierzę, bo wiem, ile wnoszą moje własne zwierzaki.
Dwadzieścia sześć miesięcy to zarazem wieczność jak i krótka chwila, bardzo krótka jeśli chodzi o czas spędzony z kimś. Sprite pojawia się pewnego dnia w domu Levinów, od razu podbija ich serca, nawiązuje z nimi bliską więź, a także zaprzyjaźnia się z pierwszym psem tego domu - Pepsim. Niestety ten pies młody nie jest, jest po przejściach, dużo straszy niż na początku sądzono i zaczynają dokuczać mu choroby.
W tym momencie podobieństwo między człowiekiem i psem rozbiega się w inną stronę, bo pomimo choroby, która go zabija (w sensie psa) tenże czworonóg nadal cieszy się życiem, błahostkami i lubi poskakać sobie na dworze, poprzytulać się. Nie obwinia wszystkich o swoje nieszczęście, cieszy się z każdego dnia, który ma. Mogę tak sobie sądzić, bo niestety nie mamy szansy dowiedzieć się tego od naszych pupili. Mimo tego mogę obserwować własnego psiaka i widzę, jak mu się oczy iskrzą, gdy może spędzać ze mną czas albo gdy wreszcie pozwolę mu "hopnąć" na łóżko. Zwierzaki mają to do siebie, że obdarzają nas miłością na zawsze, na nie pogodę, na lepsze i gorsze dni, nie patrzą ci do portfela ani na ubiór i styl jaki preferujesz, nie wyrzekają się ciebie ani nie wstydzą na spacerze. Kochają cię za nic, bezgraniczną miłością.
Taką bezgraniczną miłością obdarza Marka Sprite i tu nie można się dziwić depresji, którą przez długi czas będzie leczył. Bardzo mocno przywiązał się do swoich pupili. To, co bardzo mi się podobało, to fakt z jaką czułością opisuje życie codzienne razem z pupilami, jak bardzo o nie dba i cieszy się na każdą spędzaną z nimi chwilę. Później, gdy będzie otrząsał się po śmierci, wiele osób napisze do niego by podnieść na duchu i opowiedzieć własną historię. W książce, którą napisał specjalnie dla pogodzenia się i załatania ran w duszy, poświęcił miejsce dla osób, które równie ciężko znosiły rozstanie. Pożegnanie zawsze boli, nie ma łatwych rozstań. Levin potrafi jednak powstrzymać ból raniący jego serce i przywołać uśmiech na naszej twarzy różnymi anegdotami z ich rodzinnego życia. Nie traktuje psów jako zwierząt domowy, lecz jako członków rodziny i to bardzo widać. Widać uczucie, emocje i próbę oczyszczenia i poukładania życia po stracie.
Powieść czyta się bardzo szybko, czas umilają czarno-białe zdjęcia psiaków. Bardzo staranne przygotowanie książki także nie umknęło mojej uwadze. Jak najbardziej nie jestem rozczarowana tymi wspomnieniami, po prostu w głowie nadal pozostaje mi obraz Marleya i mimowolnie porównywałam te dwie książki do siebie. "Uratować Sprite'a" to piękna powieść, wiele w niej radości, lecz także chwil, gdy łzy kręcą się w oku. Prawdziwa i bezpretensjonalna. Warta przeczytania, szczególnie dla miłośników psich powiastek.