Lubicie horrory? Strach? Monstra wyciągnięte z książek i filmów, których zwykle nikt nie bierze na serio? Co byście zrobili, gdyby okazało się, że tak naprawdę wszyscy kłamią i nikt nic nie wie. Jak byście postąpili, dowiedziawszy się, że wilk jest tylko zwykłą owieczką. Czarną owcą w stadzie białych, które za bardzo jej nie lubią?
Moi drodzy…
Witajcie w szkole Monster High, gdzie potwory stają się … upiornie fajne…
Lisi Harrison to amerykańska autorka powieści młodzieżowych, w tym znanych w Polsce serii „Elita” i „Alfy”, karierę zawodową rozpoczęła w Nowym Jorku, gdzie tworzyła i produkowała programy dla kanału MTV. Obecnie pisarka mieszka w Laguna Beach w stanie Kalifornia i skupia się na pracy nad kolejnymi częściami serii Monster High. Pierwsza książka z cyklu błyskawicznie trafiła na listę bestsellerów „New York Timesa” w USA i ukazuje się w dwudziestu pięciu krajach świata.
Czy potwór da sobie radę w normalnym świecie?
Sięgając po pierwszą część „Monster High” oczekiwałam całkowicie czegoś innego. Sądziłam, że będzie to książka napisana lekko, troszeczkę parodiując różne historie z potworami w tle. Oczekiwałam świetnej zabawy, w której główną atrakcją byłyby salwy śmiechu. Dostałam całkowicie coś innego. Wcześniej nie czytałam żadnej z powieści pani Harrison. Nie znałam jej stylu ani sposobu prowadzenie akcji. Dopiero w połowie powieści uświadomiłam sobie, iż jest to osoba bardzo znana z pisania powieści młodzieżowych, które całkiem dobrze się przyjmują w różnych krajach, ale zwykle u nastolatków pomiędzy dziesiątym a czternastym roku życia. Od dłuższego czasu nie mieszczę się już w tym przedziale, ale całkowicie mi to nie przeszkadzało. Czytając „Monster High” powoli zapoznałam się ze stylem autorki i nie udało mi się zamaskować wrażenia, że właściwie czuję się jakbym czytała „Plotkarę”, do której ktoś dodał troszkę fantastyki poprzez utożsamienie bohaterów z różnymi monstrami.
Akcja częściej skupiała się na szkolnych przepychankach i relacjach międzyosobowych, w które z powodzeniem Lisi Harrison wtłoczyła masę postaci, wydających się krzywo przerysowanymi postaciami z kreskówek, horrorów czy mrożących krew w żyłach legend. Czy mi jako czytelnikowi, sprawiało to problem w odbiorze powieści? Wydawało się nierealne? Zbyt wyolbrzymione? Nie sądzę. Szczerze powiedziawszy, to po lekturze książki jestem pewna, że wypełnienie powieści barwnymi i energicznymi postaciami, było zamiarem autorki. Chociaż nie udało mi się tutaj zauważyć subtelnego humoru, czy zabawnych sytuacji pomiędzy głównymi bohaterami, także się nie zawiodłam. Książkę czyta się bardzo szybko. Jest to lekka lekturka, która w zadziwiający sposób bardzo szybko potrafi umilić czas, a gdy uda nam się na chwilę zapomnieć o wszystkim wokół – także go przyspieszyć.
Końcówka jest jawną furtką do części następnej, która już u mnie czeka cierpliwie na swoją kolej. Jestem pewna, że pierwsza część upiornej szkoły, tak samo jak każda jej nowa koleżanka będzie stanowiła wspaniałą lekturę dla młodszej młodzieży, ale i nie tylko. Młody podróżnik, który dopiero zaczyna kochać książki miłością, którą ja je od dawna darzę, znajdzie w tej powieści to „coś”, co zawsze pozwala się oderwać od codzienności. Magiczny czynnik, dzięki, któremu patrzymy na wszystkie nasze problemy przez kolorowy pryzmat. Choć przez chwilę. Starsza osoba… nie bić! Może innym określeniem…? Co myślicie o … wytrawnym czytelniku? Mi się podoba! Tak więc, jeśli wytrawny czytelnik poszuka, znajdzie tutaj coś w rodzaju dużej metafory. Może mi się tylko wydaje, ale to właśnie dzięki tej (nie) halucynacji, zaczęłam przychylniej patrzeć na kunszt pisarski autorki. Przez dwieście siedemdziesiąt pięć stron pani Harrison prowadzi z czytelnikiem edukacyjno – umoralniającą grę, przeprowadzając go przez zwykłe problemy każdego nastolatka. Dzięki temu nie tylko czułam się lepiej odkładając książkę na półkę, ale jednocześnie byłam troszkę bardziej otworzona na świat, który mnie otacza.
Ocena: 6/10