jako zjadacz (dosłownie) i połykacz (tym bardziej) książek, najczęściej sięgam po książki, które szarpią umysł. Które biorą mnie w swoje szpony i maltretują myśli i mnie od środka, całą. Uwielbiam powieści, które zapuszczają we mnie korzenie i pozostają we mnie na zawsze. Jednak czasem, jako typowa kobieta, lubię złapać odskocznię i łapię w ręce coś bliskiego szpadom, zalotom i serca uniesieniom. Jednak musi to być literatura należąca do dobrej, do wartościowej i jednocześnie do klasyki. Musi mieć różne styczne w sobie, bo czytając byle co sama sobie szkodzę, a czytając coś dobrego napawam się nią i sycę, stąd też „Villette” w moich dłoniach. „Villette” i kubek kakao u boku i cisza i ja z Charlotte Bronte siedzącą na wprost mnie. Nigdy nie szczędzę słów pochwał, ani krytyki. Wcześniejsze powieści sióstr Bronte były dla mnie literacką ucztą, nic więc dziwnego, że zapragnęłam poznać kompletnie mi nieznaną „Villette”. Przez krytyków całego świata uważana jest ona za arcydzieło zarówno literatury, jak i całego życia najstarszej z sióstr. Jak to będzie u mnie?
„Villette” podzieliła czytelników na dwa wielkie obozy, które do dziś prowadzą ze sobą spór. Zwolennicy bronią jej, zachwalają i stawiają w należytym kanonie klasyki, podczas krytycy nie pozostawiają na niej suchej nitki. Jak jest w moim przypadku? Początkowo byłam sceptyczna i nieco zdystansowana, ale zawsze ufna instynktowi, który szeptał mi, że oto mam przed sobą wyśmienitą perłę. I nie pomyliłam się. Bronte odważyła się na bardzo ryzykowny zabieg tamtych lat. Wielokrotnie bowiem stosuje zabieg „wchodzenia do umysłu” Lucy, dając tym samym możliwość uczestniczenia w toczącej się w Lucy wewnętrznej walce, jej osobistym monologiem, w którym chwyta wszystko to, czego nie może wyrzec słowami. Wyjawia nam w nich swoje marzenia oraz skrywane lęki, ocenia ludzi, z którymi ma na co dzień styczność, a także przeprowadzane z nimi rozmowy. W rzeczywistości hamuje się przed ich wypowiadaniem stając się tym samym kobietą do cna jałową i nudną. Wielokrotnie uważana jest za osobę bierną, bez odwagi, której brakuje ambicji i wiary we własne siły. Niejednokrotnie zarzucana jest jej małoduszność i nieumiejętność odczuwania głębszych uczuć. Jednak to mylna ocena. Lucy ze stoickim spokojem przyjmuje na siebie wszelkie zniewagi, obelgi, dokuczliwości, zaczepki i stawianie jej w niekorzystnym świetle. W niej samej płonie żywy ogień, wulkan, który kiedyś może wybuchnąć. Etykieta, zapytasz? Pewnie tak, bo kobiety musiały być posłuszne, dobrze wychodzić za mąż – najczęściej dla powiększenia majątku i zyskaniu reputacji w kręgach elit – oraz być dobrymi gospodyniami domów. Podobnie było z autorką, Charlotte Bronte. Pomyśleć na jak odważny krok się odważyła. Na jak brawurowe pisanie. Ryzykowała dwa lata ciężkiej pracy przypłaconej depresjami, chorobami i permanentną jałowością dni, dlatego „Villette” uważana jest za jej najbardziej autobiograficzną powieść. Na kartach powieści można wyłapać kilka wątków z jej prywatnego życia. Pod nazwą Villette kryje się bowiem Bruksela, w której to Charlotte przeżywała zakazaną miłość do żonatego profesora Constantina Hegera. Pod postacią Johna Grahama Brettona ukrywa się natomiast George Smith, ówczesny wydawca książek pisarki, który swego czasu był również bliską sercu autorki osobą. Podobnie rzecz się ma z jej własnymi rozterkami, a zwłaszcza stanami depresji. „Villette”to niesamowite dzieło pełne pasji, życia i myśli. To prawdziwe studium psychologiczne kobiecego charakteru, ale i stadium samotności, pustki. To wszystko tu jest, jednak czytanie wymaga czasu, kontemplacji i smakowania. To nie jest książka do szybkiego wertowania, dlatego wiele osób ją odrzuci uznając za słabą. Jednak dla koneserów i amatorów, którzy z pokorą podchodzą do każdej literatury będzie stanowić niemałą ucztę dla ciała i zmysłów. Doznasz tu bowiem niewyobrażalnego wręcz, klaustrofobicznego smutku, który zrzucony na ciebie odbierze ci powietrze, gorycz podpłynie ci do gardła i przygwoździ. Stanie się coś, czego się w ogóle nie spodziewasz. I to jest piękne, najpiękniejsze.
PERŁA LITERACKA.