W mroźny poranek, idąca do pracy Siv Eriksson trafia na makabryczny widok – w bramie murów starówki wiszą zwłoki mężczyzny. Jak się okazuje ofiarą jest wszystkim znany właściciel galerii Egon Wallin. Do akcji wkracza niezawodny komisarz Anders Knutas. Niestety śledztwo utyka w martwym punkcie, zamordowany nie miał wrogów, był sympatycznym człowiekiem, brak jest jakiegokolwiek motywu. Jednak z czasem na światło dzienne zaczynają wypływać szokujące fakty. Śledztwo prowadzi do półświatka handlarzy narkotyków, homoseksualistów i złodziei obrazów.
Mari Jungstedt jest znaną szwedzką dziennikarką, w 2003 roku wydała swoją debiutancką powieść „Niewidzialny”, która jest pierwszą częścią siedmiotomowego cyklu kryminałów z Andersem Knutasem w roli głównej. „Umierający dandys” jest piątym tomem przygód gotlandzkiego inspektora. Czy jest tak samo dobra jak pozostałe?, nie wiem, bo wcześniejszych części nie czytałam, więc w tym przypadku , zostaniemy na tej zimnej wyspie, próbując rozwikłać sprawę tajemniczego zabójstwa Wallina.
Powieść jest nieprzewidywalna, trzeba przyznać, że autorka postarała się o to aby czytelnik błądził, fabuła jest naszpikowana niespodziewanymi zwrotami akcji oraz bardzo zaskakującymi faktami. Nie sposób przewidzieć zakończenia, owszem, można spekulować, kombinować, ale i tak wszystko jest na próżno, oczywiście jest to wielkim plusem książki, w końcu nie po to czyta się kryminał, żeby rozwiązać zagadkę po przeczytaniu kilkudziesięciu stron. Trzeba przyznać, że intryga jest doskonale poprowadzona, w tekście pojawia się mnóstwo pytań, zmuszających czytelnika do samodzielnego rozwiązania zagadki. Bardzo skrupulatnie została przedstawiona praca policyjnego zespołu, a także działania i metody dziennikarskiego światka.
Oprócz przyjemnej tajemniczej otoczki, mamy bardzo wnikliwie skonstruowane portrety psychologiczne bohaterów, jeśli ktoś nie czytał wcześniejszych książek to nie musi się obawiać, że zbłądzi w ciemnościach... dokładne opisy, retrospekcje, są światełkiem w tunelu, dzięki temu czytelnik bez problemu odnajdzie się w tej nowej rzeczywistości.
Jungstedt ma bardzo miły styl pisania – prosty, płynny i spokojny, z tendencją do szczegółowości. Niekiedy to nadmierne umiłowanie detali bywa lekko zabawne, nie chcę całej winy zrzucać na autorkę, być może zbyt dosadne tłumaczenie dołożyło swoje trzy grosze do tekstu, który momentami brzmi zabawniej niż powinien. Tragedii nie ma, ale jak na kryminał zbyt często wybuchałam śmiechem.
Teoretycznie tej powieści niewiele można zarzucić, ale tylko teoretycznie...
Książka ma około 380 stron, więc to taki standarcik powieściowi, ale proszę mi uwierzyć, że czytałam ją kilka dni, z prostego powodu, po przeczytaniu kilku zdań zasypiałam. Pomimo przemyślanego wątku z zaskakującymi elementami, klimat książki jest leniwy i zdecydowanie za spokojny - niby dużo się dzieje, ale jednak coś w tym daniu brak. Mimo szczerych chęci nie mogłam wbić się w tę szwedzką nutę.
Gdybym miała racjonalnie ocenić książkę, to uznałabym ją za kawał dobrej literatury i na pewno miłośnicy skandynawskich nastrojów oraz tajemniczych fabuł odnajdą spełnienie przy tej lekturze, niestety mnie ta aura nadmiernego spokoju usypiała, być może Gotlandia pod tym względem nie jest dla mnie odpowiednia.