Stephen King. Klasa sama w sobie. To jeden z tych autorów, którego nie trzeba szczególnie przedstawiać, bo jego nazwisko prawdopodobnie słyszało większość ludzi stąpających po ziemi, i choć trochę interesujących się literaturą. Nazywany mistrzem gatunku, królem literatury grozy. Jakże ciekawa byłam, jak King poradził sobie w innym, niż głównie uprawianym przez niego gatunku, mianowicie z powieścią fantasy. Dziś, z całą stanowczością powiedzieć mogę: „Umarł król, nie żyje król”. I to podwójnie! Bo moim zdaniem, King nie sprostał postawionemu sobie zadaniu, tworząc powieść przywodzącą na myśl kiepskie szkolne wypracowanie, napisane przez bardzo przeciętnego ucznia. Drugi natomiast zmarły król, to postać zmarłego śmiercią gwałtowną króla Rolanda, bohatera powieści Kinga. A także jego synów, którzy choć w powieści nie zostali uśmierceni, to byli całkowicie niewidoczni, pomimo, że przypadły im role głównych bohaterów [sic!]
„Oczy smoka”, to powieść , która utrzymana jest w konwencji fantasy, z domieszką literatury grozy i baśni. Mamy w niej do czynienia ze złym i podstępnym czarnoksiężnikiem, naiwnym i dobrodusznym królem oraz jego dwoma synami. Jest też i magia, i eliksiry, i tajemna moc. Narrator, a zarazem osoba snująca opowieść o wydarzeniach, które miały miejsce w dalekiej przeszłości, wprowadza czytelnika w nastrój tajemniczości, niesamowitości.
I lektura zapowiada się naprawdę nieźle, narrator wzbudza bowiem w czytelniku spore zainteresowanie opowieścią, zwłaszcza przez bezpośredni z nim kontakt. Ten sposób prowadzenia narracji, to swoisty flirt autora z czytelnikiem, King pozwala narratorowi wyprzedzić niektóre fakty, sygnalizować niektóre wydarzenia. Co może jeszcze się spodobać? Obśmiewanie przez Kinga konwencji baśni, odwrócenie jej do góry nogami, pokazanie w krzywym zwierciadle. Do tego dawka dowcipu i hit książkowy powinien być gotowy. Powinien, lecz nie jest. Bo niestety, bardzo szybko lektura „Oczu smoka” staje się mocno irytująca i nieciekawa. Zwłaszcza, gdy po pierwszych zachwytach nad książką okazuje się, że całość jest ewidentnie słaba, pozbawiona typowego dla Kinga trzymania czytelnika w napięciu! Do tego dodać trzeba jeszcze dość prosty, miejscami wręcz prostacki język i mamy już przed oczami obraz powieści. Niezrozumiałe jest dla mnie do kogo skierowana jest książka Kinga… Głowię się nadal, kto jest adresatem opowieści o glutach, pierdzeniu, dłubaniu w nosie… mało to inspirujące. Nie wiem w jakim celu Stephen King wprowadził taki zabieg… Prawdopodobne jest, że miało być śmiesznie, a wyszło żenująco i niesmacznie.
King stworzył powieść o nienawiści, rywalizacji pomiędzy braćmi o miłość i uwagę ojca. W „Oczach smoka” przeczytać możemy też o zazdrości, braku akceptacji, braku miłości ojcowskiej. To również historia strachu – czarnoksiężnik Flagg budzi grozę, bo jest zepsuty do szpiku kości, do tego para się czarną magią. Jako postać do cna przesiąknięta złem, Flagg postanawia pewnego dnia przejąć władzę w królestwie rządzonym przez króla Rolanda, mordując władcę. Roland, otruty, umiera w ogromnych męczarniach, a winą za jego śmierć zostaje obarczony Peter, jego starszy syn. Drugi z synów Rolanda, znajdujący się pod wpływem czarnoksiężnika zostaje ogłoszony nowym królem i na tym kończyłaby się jego rola, bo jego postać jest praktycznie niewidoczna przez całą powieść. Także Peter, choć usilnie przedstawiany jako postać silna i niezależna, staje się słabo widoczny, jakby i on zmarł. Za ojco- i królobójstwo zostaje on osadzony na wieży, gdzie spędzić ma resztę życia.
Książka traci rozpęd, i moc. Staje się nudna, rozwleka się w czasie. Winić należałoby za to bardzo naiwnie wymyśloną intrygę. Jest naprawdę bardzo słabo! Historia opowiedziana w „Oczach smoka” mogłaby być ciekawa, pod warunkiem, że zostałaby lepiej przemyślana przez autora. Czytając jednak tę lekturę ma się wrażenie, że została napisana od niechcenia, a może i za karę… Brak w niej zatem napięcia, czy też czegokolwiek, co wyróżniałoby ją na tle innych książek tego typu. Nie ma tu magii słowa sprawiającej, że książka na długo zapada w pamięć i z chęcią się do niej wraca.
Ja zapamiętałam jednak jedną rzecz, mianowicie, że przeraźliwie pragnęłam doczekać się jej zakończenia. A końca nie było widać. I choć można było zgrabnie zamknąć wszystkie wątki dużo prędzej, sprawiając, że książka trzymałaby w napięciu, Stephen King postanowił rozwlec akcję aż do granic wytrzymałości!
Podsumowując lekturę, ciśnie się na usta zdanie z piosenki Kuby Sienkiewicza: „Przewróciło się, niech leży”. Bo takie właśnie emocje na koniec wywołały we mnie „Oczy…” Leży i kwiczy, chciałoby się dodać, bo naprawdę ta książka nie należy w żadnej mierze do udanych.
Ocena 2/5