Patrząc na okładkę książki „Księżniczka” Lucyny Olejniczak z góry można założyć, że nie będziemy mieli do czynienia z lekką i przyjemną lekturą o szczęśliwej kobiecie. Widać na niej dziewczynkę w białej sukience, siedzącą na klatce schodowej i patrzącej w dół, co od razu buduje nastrój jakiegoś rodzaju smutku, czy nawet zagrożenia. I rzeczywiście, książka nie należy do łatwych, bo nie może być taka, kiedy opowiada o dramacie pewnej nieszczęśliwej rodziny podporządkowanej alkoholizmowi ojca, który nie stroni od wykorzystywania swoich córek.
Historię Leny poznajemy z dwóch perspektyw – jako jedenastolatki, która opowiada o swoim życiu w rodzinie pijaka pomiatającego wszystkimi wkoło, wulgarnego i budzącego strach i obrzydzenie, kiedy przychodzi do jej pokoju i dotyka w sposób, jaki nie powinien pojawić się w relacjach miedzy dzieckiem a mężczyzną. Do tego dochodzi upokarzające traktowanie ich matki, której wypomina brak wykształcenia, na każdym kroku podkreśla jej nieudolność i niedbałość, mimo że obiektywnie kobiecie nie można niczego zarzucić. Ciągłe kłótnie między rodzicami nie umykają uwadze Lenki i jej dwójki rodzeństwa, a do tego budzą poczucie zagrożenia, którego nie powinno się odczuwać w domu rodzinnym.
Z drugiej strony poznajemy Lenę jako dorosłą już kobietę pracującą jako laborantka w szpitalu, w którym poznała męża Olafa – tamtejszego lekarza. Kiedy dowiedział się zbyt dużo o jej sytuacji rodzinnej postanowił zabrać żonę daleko od tego patologicznego środowiska i wyjechać do innego miasta w poszukiwaniu miejsca do życia. Lena właśnie przychodzi do rodziców na obiad, aby im oznajmić swoją decyzję i pożegnać się. Jak mogła się domyśleć, nie spotyka się to z akceptacją rodziców, którzy uważają, że córka chce ich opuścić, zostawić na stare lata i wypominają szereg poświęceń, jakie dla niej zmuszeni byli ponieść. Atmosfera tego spotkania jest ciężka, konfrontacja trudna i bolesna, zachowanie obojga rodziców karygodne i niedopuszczalne, tak jak przecież wszystkie dotychczasowe chwile, w których zabijali swoje dziecko budując dom pełen strachu, krzyku, przemocy, kar bez winy, wyzwisk i pogardy.
Takie rodzinne tragedie mogą się dziać tuż za ścianą. Często bywa tak jak w „Księżniczce”, że sąsiedzi, mimo że wiedzą o złu, które kogoś dotyka, nie reagują, nie bronią słabszych, bo sami nie mają siły, aby się temu przeciwstawić. Historia Leny pokazuje, jak trudne mogą być warunki, w jakich niektórym przychodzi się wychowywać, z jakimi emocjami muszą się mierzyć zupełnie niedojrzałe dzieci, które powinny doświadczać tylko radości.
Książka ma nami wstrząsnąć, uwrażliwić nas na fakt, że dziecko często nie jest w stanie samo się obronić przed krzywdą, zwłaszcza tą, której doświadcza od własnych rodziców. Wydawać by się mogło, że wyrządzona jej podłość powinna sprawić, że dziewczyna będzie chciała uciec z tego domu jak najszybciej i jak najdalej, jednak zawsze pozostaje w niej to przekonanie, że ma do czynienia z rodzicami, którym należy się wdzięczność, szacunek czy też nawet miłość, bez względu na chowane urazy i na ich wagę. Molestowana przez ojca, ignorowana przez matkę, ma do końca nadzieję, że uda się jakoś zapomnieć o krzywdach i wybaczyć. Tytuł nabiera swojego gorzkiego smaku dopiero pod koniec książki, kiedy ojciec wyjawia Lenie, jak chciałby ułożyć sobie z nią relacje. To jedna z tych historii, które nie mieszczą się w głowie.