Po co ciągle pisać o ludobójstwie w Rwandzie w 1994 roku? Według Assumpty Mugiranezy, rwandyjskiej psycholożki, badaczki problematyki ludobójstwa: „Czytanie i pisanie pomaga w dekonstrukcji procesu eksterminacji. Ta dekonstrukcja jest źródłem wiedzy niezbędnej do przekazania historii, do zachowania pamięci, a więc również do znalezienia sposobów zapobiegania zbrodni”. Polscy czytelnicy mieli jak dotąd szczęście do literatura faktu poświęconej tej tematyce, dającej bez wątpienia szansę, aby prześledzić i spróbować zrozumieć drogę prowadzącą do tej masowej zbrodni. Jednak od każdej reguły zdarzyć się musi wyjątek.
„Ucieczka z raju” to autobiograficzna opowieść napisana po latach przez ocalałą z zagłady. W Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa Hachette w ramach serii „Pisane przez życie”. Oryginalny angielski tytuł „A Long Way from Paradise” skrócono i uproszczono tak, by lepiej wpisał się w łzawą stylistykę cyklu. Ujawniające wyjątkową skłonność do imiesłowów przymiotnikowych tytuły „Skrzywdzona”, „Okaleczona”, „Zhańbiona”, „Oszpecona”, „Skazana na piekło” u wrażliwych czytelników powinny uruchamiać automatyczny wewnętrzny komunikat o treści: „Uwaga: tandeta”. Także w przypadku książki Chishugi nie będzie to ostrzeżenie na wyrost.
Leah urodziła się w Rwandzie w zamożnej, tutsyjskiej rodzinie. Dorastała we wschodnim Zairze, „[…] nie znając cierpiących na malarię albo chorych z powodu picia wody złej jakości. Wszyscy mieli elektryczność, nawet w małych domach, i kanalizację”. Okres powszechnej szczęśliwości w krainie miodem i mlekiem płynącej przypadał na rządy Mobutu, choć ten ostatni „był dyktatorem i robił wiele okropnych rzeczy” (s. 27). Leah to zdolne, śliczne dziecko, otoczone troskliwą opieką wykształconych, ceniących europejską kulturę, kochających się rodziców. Wraz z dziewięciorgiem rodzeństwa żyje w „atmosferze mniej lub bardziej idealnej szczęśliwości” (s. 15) i absolutnej nieświadomości jakichkolwiek napięć międzyetnicznych, gdyż w domu nie było zwyczaju poruszania trudnych tematów. Kilkunastoletnia Chishugi rozpoczyna pracę w Kigali jako modelka dla lokalnej marki piwa, a wkrótce cała rodzina przenosi się do rwandyjskiej stolicy. W wieku niespełna osiemnastu lat rodzi syna, co nie ogranicza jej ożywionego życia towarzyskiego, nie zmusza do rezygnacji z modelingu ani porzucenia ulubionej gry w tenisa. I aż nie sposób nie zacytować Woltera: „wszystko jest najlepsze na tym najlepszym z możebnych światów”. Po czterech rozdziałach, w których słowo „szczęście” odmienione zostało przez wszystkie przypadki, nadchodzi 6 kwietnia 1994 r.
Ludobójstwo niesie z sobą tak potężny ładunek emocjonalny, że skontrastowanie go z błogim dzieciństwem, konstruowanie fabuły na zasadzie antytezy raj – piekło to tabloidyzacja literatury. Książka zyskuje wprawdzie na wiarygodności w części poświęconej ucieczce z ogarniętego żądzą krwi kraju, brak tu jednak, podobnie jak w całej książce, pogłębionej analizy przyczyn i skutków wydarzeń. „[…] nawet u […] maluchów grubsze i bardziej płaskie nosy Hutu wyraźnie różniły się od długich i cienkich nosów Tutsi. To straszne zostać posiekanym z powodu kształtu nosa”(s. 107).
Najpoważniejszym zarzutem wobec „Ucieczki z raju” jest wyjątkowa potoczność stylu. Narracja oparta jest na prostym, przeładowanym czasownikami opisie podejmowanych działań, wzbogaconym trywialnymi dialogami. Przeszkadzają powtórzenia i kolokwializmy, jak choćby „bardzośmy się zbliżyły” lub „jeśli idzie o […].” Drażni nadmiar sformułowań niczym z taniego romansu: „serce krwawiło”, „serce zaczynało mocnej bić”, „niemal fizyczny ból w sercu.” Leah Chishugi jest osobą wielojęzyczną, mówiącą mieszanką francuskiego, lingala i kinyarwanda. Historię opisała po angielsku, którym nie posługuje się jak rodowity mówca. Słabość stylu mogę więc zrozumieć, ale nie zaakceptować.
Autorka przyznaje, że o ludobójstwie nigdy nie chciała i nie potrafiła mówić. Wydarzeniom kwietniowym poświęciła więc jedynie krótki fragment opowieści, koncentrując się na opisie wędrówki przez kolejne afrykańskie państwa: Zair, Ugandę, Kenię, Zambię, RPA, szukaniu swojej drogi w życiu, odzyskiwaniu zaufania do ludzi. Takie ujęcie kryje w sobie także duży potencjał literacki, czego Chishugi wykorzystać nie potrafiła. Odnosi się wrażenie, że książka miała pomóc w spopularyzowaniu działalności humanitarnej autorki prowadzonej w ramach założonej przez nią organizacji Everything is a Benefit. Szacunek i podziw dla Leah Chishugi za jej postawę w czasie ludobójstwa oraz zaangażowanie na rzecz kobiet we wschodnim Kongu nie mogą służyć jako usprawiedliwienie nieudolności pisarskiej.
Mówi się, że każdy człowiek ma w sobie jedną wybitną książkę. Nie każdy ma jednak wystarczający talent, aby przelać ją na papier.
Recenzja zamieszczona również na blogu:
http://afrykanskapasja.blogspot.com/