Powieść „Stos” György'a Dragomána rozpoczyna się niczym bajka angielskiej pisarki Frances Hogdson Burnett. Po osieroconą Emmę przyjeżdża Babcia. Dziewczynka nawet nie wiedziała o jej istnieniu, bo jej matka kiedyś się z nią poróżniła. Teraz spływa niczym anioł z nieba i zabiera ją do siebie. Czy okaże się pełną miłości kobietą, a może wredną macochą rodem z baśni o Kopciuszku? Jakie życie czeka dziewczynkę w nowym miejscu? Będzie musiała zmierzyć się z przeszłością, która osiadła na jej rodzinie niczym tłusty kurz na meblach. Będzie musiała stawić czoła uprzedzeniom oraz nowej, postkomunistycznej rzeczywistości. Stoczy walkę z ludźmi, którzy nie potrafią (albo nie chcą) zapomnieć o przeszłości, a swoje żale i uprzedzenia przenoszą na kolejne pokolenia.
György Dragomán serwuje nam wspaniałą, wielowymiarową powieść. Wyróżniłabym dwa wątki, które w moim odczuciu są tu najważniejsze. Po pierwsze, dojrzewanie. Bohaterka, która wchodzi w nastoletni wiek, a do tego musi dostosować się do nowego miejsca i nowej szkoły. Przeżywa sukcesy i porażki, nawiązuje nowe znajomości, a przede wszystkim uczy się siebie. Aklimatyzacja jest trudna, bo... I w tym miejscu przechodzimy do drugiego istotnego elementu „Stosu”. Emma – chcąc, nie chcąc – musi dźwigać na barkach przeszłość swojej rodziny. W pewnym sensie pokutuje za decyzje, jakie podjęły osoby z nią spokrewnione. Czy to sprawiedliwie? Zapewne wykrzykniecie „nie”. Co zrobić, kiedy większość widzi w niej wnuczkę swojego Dziadka? Dziadka, którego nawet nie poznała.
Emma jest fantastyczna bohaterką. Z jednej strony mamy dziecko, które musi podporządkowywać się decyzjom dorosłych. Pokornie przyjmować kary i pochwały. Z drugiej, to waleczna osobowość. Potrafi zdecydowanie wyznaczać granice i nawet zaatakować, kiedy ktoś zbyt mocno je naruszy. Z biegiem fabuły przekonujemy się, że jest to niezwykle zdolna i wrażliwa dziewczynka, która potrafi patrzeć na świat. Emma jest narratorką, co definiuje nam charakter powieści. Nie jest to płynna narracja. Raczej problemowa, pamiętnikarska. Emma opowiada o tym, co było dla niej tego dnia istotne np. lekcja plastyki, ugniatanie ciasta z babcią, obserwowanie mrówek itp. Z tych fragmentów układamy emocjonalną opowieść. Dodać muszę, że György Dragomán wykreował bardzo przenikliwą bohaterkę z plastycznym zacięciem, przez co opisy mogą wydać nam się zanadto drobiazgowe, ale ma to swój urok i z pewną cechą, o której za chwilę napiszę tworzy niepowtarzalny klimat.
Nazywa się to chyba „realizm magiczny”. Mianowicie fabuła wzbogacona jest szczyptą czarów, a to za sprawą pani Babci. W jej domu mieszkają duchy, drobinki kurzu przybierają różne kształty, a szafy kryją magiczne skarby. Opisane jest to na pograniczu prawdy i fantazji. Do końca nie jesteśmy pewni, czy to wrażliwość narratorki nadała tym wydarzeniom niezwykły wymiar, czy czary wydarzył się naprawdę. Efekt jest niemal baśniowy.
Powieść „Stos” to prawdziwy sztos. Mogę ze spokojnym sercem powiedzieć, że to jedna z bardziej emocjonalnych książek, jakie miałam okazję czytać. Pełna miłości i żalu. Zauroczyła mnie i zostawiła z pytaniem: „Dlaczego ludzie tak siebie nie lubią?”. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam.