„27, czyli śmierć tworzy artystę” to książka tyleż barwna, co jej oprawa. Pod przykuwającym wzrok wierzchem kryje się miks formy i treści. Komedia dość płynnie łączy się z farsą i tragedią, a głębsze myśli przeplatają się z przekleństwami. Jest i miejsce dla ironii oraz uczuć wyższych, czy ludzkich tragedii ubranych w ostry dowcip. I choć w tej mnogości początkowo można się pogubić, z czasem wszystko staje się jasne.
Z mroku niejasności wyłania się postać temperamentnej Angie. Istoty młodej, zagubionej, o niesprecyzowanych celach życiowych. Ów niewiasta dochodzi do wniosku, że chce być zapamięta przez świat. Postanawia więc napisać epokowe dzieło, umrzeć i dołączyć do „Klubu 27”(artystów zmarłych w wieku 27 lat). Na realizację planu ma niewiele czasu, wszak zbliżają się jej urodziny… W poszukiwaniu bezzwłocznego natchnienia zawędruje do Finlandii, gdzie zamieszka obok żyjącej ekologicznie rodziny. Nietuzinkowe zachowanie Angie w zetknięciu z chaotycznym żywotem jej sąsiadów poruszy lawinę nieoczekiwanych wydarzeń… A wszystko to zrelacjonuje nam (oprócz głównej bohaterki): miluśki Pan Prosiaczek, nieprzebierająca w słowach Kasandra i samochód Astra. I będą to diametralnie różne punkty widzenia danej sprawy, a jednak wzajemnie się uzupełniające.
Niewątpliwie pomysł na poprowadzenie tak różnorodnej narracji zasługuje na pochwałę. To się autorce w dużym stopniu udało. Zaskoczyła i zaciekawiła czytelnika. Choć nie wszyscy narratorzy wzbudzają sympatię w równym stopniu. Astra momentami irytuje z ciągłym powtarzaniem: „Osoba, która prowadzi”, „Osoba, która siedzi na miejscu pasażera”, Angie czasami sypie inwektywami jak z rękawa, a Kasandra zbyt długo pozostaje osnuta mgłą tajemnicy. Zaś do Pana Prosiaczka przyczepić się nie można. Jest miły, zawsze się z czytelnikiem wita, dla przykładu: ” Hejka pejka, koledzy” „Hejciu psiejciu, przyjaciele”. Po za tym wnosi powiew delikatności i swoistego rodzaju oddechu od mocnych treści lektury.
Mówiąc już całkiem poważnie, Salmela sprawdziła się w roli debiutującej pisarki. Powieść jej autorstwa ma swoje mocne strony. Po pierwsze: rozmaitość środków literackich, po drugie: ostre acz przedstawione ze smakiem sceny z życia bohaterów, po trzecie: wielość narratorów i po czwarte: satyryczny wydźwięk treści o charakterze tragicznym. Nie będę ukrywać, że małe co nieco może w książce irytować, że rozwiązanie niektórych wątków nie jest zadowalające i że mnogość przekleństw w pewnych momentach razi. Ale wiele tych negatywnych stron niweluje nowatorska forma i wciągająca treść.
„27, czyli śmierć tworzy artystę” ma w sobie coś dziwnego, innego, interesującego, jednym słowem COŚ, co warto poznać.