"Trzy siostry z Toskanii" to piękna powieść przenosząca nas na soczyste włoskie wzgórza, tryskające zielenią winnic, ale również pokazująca klimat współczesnych miast i miasteczek Półwyspu Apenińskiego. Opowiadana historia okraszona jest licznymi, smakowitymi opisami tradycyjnych włoskich specjałów, które sprawiają, że czytelnikowi aż cieknie ślinka. Jest to uczta dla duszy i wyobraźni, mówiąca o codziennych cudach jakimi są dobroć, miłość i wybaczenie.
Głównym trzonem opowieści jest klątwa rzucona dawno temu przez przodkinię kobiet z rodu Fontana, wywodzących się z Włoch. Chociaż spora gałąź klanu wyemigrowała do Nowego Świata w celu poszukiwania lepszej przyszłości, to wiara w rodzinną klątwę ruszyła w ślad za nimi.
Większość małych dziewczynek ogląda bajki i słucha baśni opowiadanych przez dorosłych. W tych historiach zazwyczaj występują bezbronne księżniczki w opałach, które są ratowane przez książęta, a wszystko kończy się pięknymi zaślubinami. Przesycona takimi opowiastkami większość dziewczynek, nawet kiedy już dorośnie, marzy o tym, żeby również zostać uratowaną przez prywatnego księcia i często nie zagarniają życia we własne ręce. Części dziewczynek plan złapania księcia się udaje - biorą z nim ślub, rodzą mu dzieci, a później żyją długo, albo krótko, szczęśliwie lub mniej.
W "Trzech siostrach z Toskanii" udaje się to jedynie tym dziewczynkom z rodu Fontana, które nie urodziły się jako drugie córki, bo to właśnie na nich ciąży klątwa. Drugie córki nie wychodzą za mąż, są samotne i nie spotyka ich prawdziwa miłość na całe życie.
Pierwsza "druga córka", którą poznajemy to Emilia. Ma dwadzieścia dziewięć lat i pracuje w rodzinnej piekarni. Twierdzi, że nie wierzy w klątwę i czuje się bezpieczna w swoim poukładanym, stabilnym życiu singielki.
Lucy, kuzynka Emilii, również jest "drugą córką " i dopiero niedawno wkroczyła w dorosłość. Od dzieciństwa rodzice utwierdzali ją w wierze w przekleństwo, przez co teraz dziewczyna desperacko próbuje je przełamać, rzucając się w wir randek i coraz to nowszych znajomości z mężczyznami.
Kiedy ich wyklęta przez rodzinę cioteczna babka Poppy zaprasza je w podróż do rodzinnych Włoch, początkowo nie są do tej przygody nastawione zbyt entuzjastycznie. Zmienia się to po złożeniu przez starszą panią obietnicy, że w swoje osiemdziesiąte urodziny stanie na schodach katedry w Ravello, spotka tam miłość swojego życia i w ten sposób zdejmie z dziewcząt familijne piętno.
Postacią, którą najbardziej polubiłam jest właśnie cioteczka Poppy, bo to nie taka zwykła starsza pani. Jest to postać rezolutna, zwariowana, niezwykle barwna, o bogatej przeszłości, która jako "druga córka" nigdy nie założyła rodziny, ale pomimo to żyła pełną piersią i czerpała z życia garściami.
Lucy i Emilia, chociaż wychowywane w jednej rodzinie, są swoim skrajnym przeciwieństwem. Emilia to cicha szara myszka, która nie prowadzi bujnego życia towarzyskiego. Lucy natomiast doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich walorów i wie jak je wykorzystać żeby poderwać dosłownie każdego mężczyznę. Jednak żadna z młodych kobiet tak naprawdę nie jest sobą, ponieważ są trzymane w szponach stereotypów i przekonań swoich bliskich. Dzięki życiowej mądrości i opowiadanej przez Poppy historii jej burzliwego życia, dziewczyny mogą zajrzeć w głąb siebie i w końcu rozpoznać to co naprawdę jest ważne.
Przez pierwsze rozdziały odbierałam tę książkę jako typowy romans, w którym akcja toczy się na dwóch liniach czasowych. Przekonałam się jednak, że nie do końca jest to zwykła przedstawicielka powyższego gatunku, bo treść niesie ze sobą wiele ponadczasowych mądrości. Mówi o nieśmiertelności prawdziwego uczucia, jakie może połączyć ludzi.
Powiada się, że "krew nie woda", a jednak zdarza się, że to nie więzy rodzinne są tymi bardziej wartościowymi. Bliscy potrafią ranić równie, albo nawet bardziej dotkliwie niż obcy i warto pamiętać, aby zawsze słuchać intuicji i głosu serca.
Bohaterki powieści, bo to kobiety wiodą w niej prym, skrywają wiele tajemnic, spraw tak niewyobrażalnie ważnych do osiągnięcia szczęścia. Odkrywanie ich było dla mnie wspaniałą przygodą i spędziłam z tą książką wiele wzruszających chwil, a nawet zdarzyło mi się uronić kilka łez, czytając jak o tym, na jak wiele poświęcenia może zdobyć się ktoś, kto kocha.
Autorka w zawoalowany sposób zwraca w swojej powieści uwagę na to, jak w ciągu ostatnich dziesięcioleci wzmocniła się pozycja kobiet i do jakiego życia były przyzwyczajone przez setki lat, zniewolone patriarchalnym system, pozbawione możliwości decydowania o sobie. Dzięki tej lekturze możemy zdać sobie sprawę z tego jak przez minione lata, z każdym kolejnym dniem, te silne, nie dające się zdominować kobiety, powoli drążyły twardą skałę odwiecznych dogmatów posłuszeństwa i schematów społecznych. Bo przecież jeszcze nie tak dawno temu główną rolą kobiety było pozostanie żoną, matką i opiekunką ogniska domowego. Samorealizacja kobiet była zepchnięta na margines, a często tej sytuacji przyklaskiwały niestety też inne panie, którym powyższe role wystarczały i nie potrafiły zrozumieć zewu przygody i potrzeby rozwoju u innych, tym samym podcinając im skrzydła i tłamsząc.
W powieści, jak i we współczesności, do głosu dochodzą nareszcie te kobiety, które być może chcą żyć inaczej, choć same mogą jeszcze o tym nie wiedzieć.
Przedstawiona w książce rzeczywistość jest niesamowicie malownicza, a podczas czytania można poczuć uzdrawiającą moc podróży przez poznawanie nowego. Zawsze to co świeże, pierwsze, inne, egzotyczne, często budzi zachwyt i otwiera na doznania, wtedy też pojawia się apetyt na życie. Autorka w bardzo obrazowy sposób rozłożyła przed czytelnikami wizję urokliwej Wenecji, niczym magik, strzepujący swój płaszcz, ukazujący swoim widzom kryjące się pod nim dziwa. Ten fragment jest moim ulubionym i myślę, że jeśli ktoś jeszcze nie był w tym pięknym mieście, to po przeczytaniu wielowymiarowych opisów, z pewnością będzie chciał to wszystko sam zobaczyć. Przez chwilę mogłam spacerować wąskimi uliczkami i poczuć ten niepowtarzalny gdzie indziej zapach powietrza, dotykałam wyobraźnią łuszczących się, wilgotnych ścian budynków i spoglądając w górę widziałam suszące się nad głowami przechodniów pranie, słyszałam plusk fal obmywających mury.
Przez fabułę zwyczajnie się płynie, delikatnie i zwrotnie, niczym wenecką gondolą. Następujące po sobie wydarzenia, zręcznie kierowane wiosłem Autorki, następują po sobie niezwykle naturalnie. Można się przy tej powieści zapomnieć. Chwilami jest aż tak spokojnie, że czytelnik może mieć wrażenie, że nic go tutaj nie może zaskoczyć. Nic bardziej mylnego! Zdarzyło mi się kilka takich momentów, gdzie łapałam samą siebie z szeroko opadniętą szczęką i na bezdechu, oczekującą na rozwój akcji. Choć domyśliłam się pewnych zdarzeń na długo przed epilogiem, to i tak ogromnie się cieszę, że przeczytałam tę książkę. Jest ona mądra i wartościowa, uświadamia jak ważna w życiu jest miłość do samego siebie.