„Labirynt pamięci. Wiwat naród brazylijski!” Joao Ubaldo Ribeiro to jedna z tych książek, dla których chciałabym mieć więcej czasu, choć i tak czytałam ją bardzo długo. Nie jest to lektura do poduszki ani obyczajówka, którą można zabijać czas w autobusie. To powieść wymagająca sporego poświęcenia, którego jednak nie żałuję.
Aby w pełni zrozumieć, z czym ma się do czynienia, warto przeczytać posłowie od tłumacza – Wojciecha Charchalisa, który wyjaśnia tam fundamenty „Labiryntu pamięci”, w krótkich słowach opowiada historię narodu brazylijskiego, którą – w literackiej formie, poznajemy na kartach powieści. Obejmuje ona czterysta lat historii narodu, który dopiero powstawał w wyniku portugalskiego kolonializmu oraz sprowadzenia na te ziemie czarnoskórych niewolników. Esencją książki jest naród – począwszy od zamierzchłych czasów kanibalizmu, przez lata ekonomicznego rozkwitu wywołanego produkcją cukru i połowami wielorybów, po rewolucję, uzyskanie niepodległości i dalsze, zmienne losy państwa i jego mieszkańców.
Książka powstała w 1984 roku jako pewna odpowiedź na nacjonalistyczną propagandę, jaka towarzyszyła chylącej się ku upadkowi dyktaturze wojskowej. Miała na celu odczarować bohaterów narodowych, zburzyć pomniki, jakie wystawiała im władza i rzeczywiście, cały czas towarzyszyła mi podczas czytania ironia, rodzaj kpiny ze wszystkiego, co zwykle w historii narodu bohaterskie i wzniosłe. Nie znaczy to, że sarkazm to jedyna rzecz, którą w książce można znaleźć, bo w gruncie rzeczy to książka trudna, realistyczna, pokazująca okrucieństwo i bezduszność ludzi, wykorzystywanie czarnoskórych, odmawianie im człowieczeństwa – przemoc, gwałt i poniżenie – wszystko przy niezwykłej wręcz pobożności i wrażliwości na słowo Boże. Z drugiej strony jest tez zachwyt bogactwami natury, magią ludowych opowieści, obecną ciągle w życiu mieszkańców.
Trudno w książce tak rozległej czasowo opisywać fabułę. Dość powiedzieć, że poznamy tu losy pewnego kanibala, odważnej rybaczki i jej dziadka, i wielu innych ludzi, powiązanych ze sobą więzami rodzinnymi. Z drugiej strony będziemy też przyglądać się brazylijskim białym elitom – władzom i duchowieństwu, którzy bezlitośnie wykorzystują swoją uprzywilejowaną pozycję. To zwykli ludzie są bohaterami tej opowieści – nie te pomnikowe. To oni tworzą ten właściwy naród.
Pełne zrozumienie tej monumentalnej powieści wymaga znajomości historii Brazylii, której przeciętny Polak, również ja, nie posiada. Posłowie Charchalisa porządkuje wiedzę niezbędną do właściwej interpretacji przeczytanego tekstu i jest tutaj niezbędne, by zrozumieć idee towarzyszące kształtowaniu się państwa brazylijskiego, a także dostrzec kontrast między nimi, a ich realizacją w praktyce.
Opis książki sugeruje, że jest to saga rodzinna, co wielu czytelników z pewnością wprowadzi w błąd. Choć opowiada losy rodziny, to jednak właściwym jej bohaterem wydaje się cały naród, a właściwie jego historia, którą można przedstawiać na różny sposób, fałszować, skupiać uwagę na jednym, by odciągnąć ją od innych faktów. Tworzyć labirynty, w których łatwo się zgubić, a trudno odnaleźć właściwą drogę, bo gdy zawrócimy, by przejść tą samą ścieżkę, ktoś ją już zmieni. Podsumowując zatem, warto poznać tę książkę, nawet nie do końca orientując się w kontekście, bo poza wszystkim, jest to doskonała językowo literatura, jedna z najważniejszych pozycji w kanonie literatury brazylijskiej. Ma potencjał, by wzbogacić nawet niezorientowanego historycznie czytelnika i rzuca mu wyzwanie, które zdecydowanie warto podjąć.