Znajomość z twórczością Rachel Caine zaczęłam dość pechowo. W lecie wypożyczyłam „Wyklętą”, która zanudziła mnie prawie na śmierć. Książkę oddałam tak szybko, jak szybko ją wypożyczyłam i wtedy stwierdziłam, że nie zajrzę już do twórczości Caine. Kilka tygodni temu, po lekturze „Pamięci krwi:, miałam nieodpartą chęć na przeczytanie jakiejś lekkiej, niezobowiązującej opowieści o wampirach. „Zmierzch” odpuściłam sobie na wstępie, bo czytałam go już trzy razy, a chciałam przeczytać coś, czego nie znam prawie na pamięć. Odpaliłam stronę Biblioteki Śląskiej i zaczęłam przeglądać katalog internetowy. Po kilku minutach znalazłam pierwszy tom cyklu „Wampiry z Morganville”. Zachwycona zamówiłam książkę, nie zwracając uwagi na autora. Dopiero w bibliotece okazało się, kto napisał „Przeklęty dom” i lekko się skrzywiłam, ale chęć przeczytania książki o krwiopijcach była tak wielka, że machnęłam ręką na autorkę i pozwoliłam sobie przekroczyć bramy Morganville.
Główną bohaterką cyklu jest szesnastoletnia Clarie – szara myszka z umysłem geniusza. Nie żaden klasyczny kujon, a nad wyraz inteligentna dziewczyna, która przeskoczyła klasę i jest najmłodszą studentką na roku. Wiecie dobrze, że w takich historiach właśnie inteligentne, niewyróżniające się wyglądem jednostki są gnębione i zastraszane. Clarie nie jest wyjątkiem, niestety. Pewnego dnia podpadła akademickiej gwieździe - Monice. Dziewczyna ośmieszyła ją przy grupce przystojnych facetów. Monica postanawia się zemścić. Najpierw razem z przyjaciółkami wrzuca ubrania szesnastolatki do zsypu, a potem zrzuca Clarie ze schodów. To przechyla szalę i dziewczyna postanawia wynieść się z uniwersyteckiego akademika, w którym mieszka. Podczas przeglądania studenckiej gazety natrafia na ogłoszenie trójki przyjaciół, którzy oferują pokój w starym, pięknym domu. Bohaterka decyduje się na obejrzenie pokoju i zapoznaniu się z intrygującymi właścicielami.
Tuż przed domem Clarie poznaje Eve, sympatyczną Gotkę, która mieszka wraz z Michaelem i Shanem w olbrzymim domu Glassów. Po wspólnym obiedzie z Shanem i Eve, Clarie zostaje na noc w praktycznie już swoim pokoju i zapada w głęboki sen. Budzi się dopiero po kilkunastu godzinach i pierwsze, co słyszy to cichą melodię, która dochodzi z salonu na parterze. Clarie powoli schodzi na dół i tam natyka się na grającego na gitarze Michaela – właściciela domu. Ten przerywa grę i po krótkiej rozmowie z szesnastolatką kategorycznie odmawia jej mieszkania. Dziewczyna jest zdesperowana i swoimi błaganiami oraz determinacją niemalże zmusza Michaela, żeby pozwolił jej zostać na kilka dni, dopóki nie znajdzie innego lokum. Niestety, nie wszystko jest takie różowe jak mogłoby się wydawać. Clarie jest poszukiwana przez miejscową policję. Wystraszona, że ściągnie na swoich nowych przyjaciół kłopoty postanawia wrócić do akademika po swoje rzeczy. Nie jest to jednak proste zadanie, bo w którymś z korytarzy może natknąć się na Monicę i, jak to często w książkach bywa, dziewczyna spotyka swojego największego wroga. Panna Morrell udziela szesnastolatce ostatniego ostrzeżenia, ale dopiero teraz okazuje się, że Clarie wpakowała się w coś o wiele poważniejszego niż zwykłe „towarzyskie” nieporozumienie.
Nie mogę porównywać „Wyklętej” z „Przeklętym domem”, bo historia o Clarie i jej przyjaciołach jest po prostu o niebo lepsza niż opowieść Cassiel. Akcja pierwszego tomu cyklu wciąga czytelnika już od pierwszej strony. Tak, od pierwszej! Nie ma tutaj miejsca na długi, bezpłciowy wstęp, którego, przyznam szczerze, się spodziewałam. Mało tego, fabuła historii wcale do banalnych nie należy. Nie ma tutaj mdłej, przewidywalnej i słodkiej do porzygu miłości. No fakt faktem, sama miłość jest i trochę czułości także, ale nie w wielkich ilościach. Wręcz przeciwnie, autorka uszczupliła opisy romantycznych uczuć i emocji do minimum. Zamiast długich, nudnych opisów wymiany spojrzeń, trzymania się za rąsie i pocałunków, czytelnik dostaje dużą dawkę akcji, od których dostaje dreszczy i zapiera mu dech w piersiach. Autorka stworzyła uroczych bohaterów, który nie sposób nie lubić. No może główna bohaterka jest trochę irytująca. Dlaczego? Dziewuszysko mimo swojej inteligencji miesza się w sprawy, których tak naprawdę nie rozumie i przez to włażenie tam, gdzie jej nie chcą wplątuje Shane’a w prawdziwe tarapaty. Cóż, Clarie nie polubiłam, ale pokochałam poważnego, tajemniczego Michaela, rozbrajającą Eve, która chyba jest mi najbliższa (nie tylko z racji wyglądu) oraz impulsywnego Shane’a, który podbił moje serce ironicznym poczuciem humoru.
„Przeklęty dom” jest napisany lekkim stylem, co sprawia, że książkę pochłania się w kilka godzin, a plastyczne opisy miejsc czy też bohaterów tworzą w głowie czytelnika niemalże realne, barwne obrazy. Kolejnym plusem powieści jest niebanalne przedstawienie wampirów i nazwanie ich, uwaga, ‘ssaczami’. Owe określenie straszliwie mi się spodobało, choć sama nie wiem, dlaczego. Może, dlatego, że nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim określeniem wampira?
Jakieś minusy?
Tak, jeden wielki. Książka zdecydowanie za szybko się kończy i to w tak ekscytującym momencie!
Powieść polecam wszystkim, a dla fanów wampirów jest to pozycja obowiązkowa.