„Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego, za który pisarz zdobył wiele prestiżowych nagród, w tym Nagrodę Nike, leżał na mojej półce jakieś dwa lata. Co jakiś czas zerkałam na książkę, chciałam zabrać się za czytanie, ale w ostateczności odkładałam tom. W końcu postanowiłam, że muszę poznać tę powieść, otworzyłam tom na pierwszej stronie i przepadłam… Na takie opowieści czekam latami, co ciekawe, zawsze przychodzą do mnie dokładnie wtedy, kiedy ich potrzebuję.
Bohater powieści opowiada historię swojego życia tajemniczemu przybyszowi, który chce kupić od niego fasolę. Wspomina wiejskie i sielskie dzieciństwo, okrutne czasy wojny, okres młodości i wielkich marzeń o własnym saksofonie, lata emigracji, a w końcu moment powrotu do ojczyzny. W swoim monologu narrator nie trzyma się sztywno chronologii, często zdarzają mu się dygresje, urwane wątki, niedopowiedziane historie.
„Świat jest tym, co opowiedziane. Dlatego coraz ciężej żyć. I może tylko sny stanowią o nas. Może jeszcze tylko sny są nasze?”
Kim jest mężczyzna odwiedzający bohatera? Można tylko przypuszczać, że bezimiennym gościem jest śmierć we własnej osobie. Mówi się, że w krańcowych momentach człowiekowi całe życie przelatuje przed oczami. Tak jest właśnie u Myśliwskiego. Bohater wspomina swoje dzieje, a wszystko zaczyna się i kończy tytułowym łuskaniem fasoli. Czemu łuskanie fasoli? Nie wiem, ale wydaje mi się, że ta prosta czynność jest dla narratora symbolem dzieciństwa. To zwykłe zajęcie integrowało całą rodzinę, gromadziło w kręgu, na długie godziny zajmowało ich wspólny czas, dawało pretekst do bliskości i niekończących się rozmów. Wszystko było łatwe, beztroskie i stryj Jan jeszcze wtedy żył. Może już nigdy później nie jesteśmy tak szczęśliwi jak w dzieciństwie, a dorosłe łuskanie fasoli jest tylko zaklinaniem przeszłości? Próbą ocalenia tamtego świata, który przeminął i nigdy nie wróci?
Bohater wspomina, że będąc dzieckiem nie lubił łuskania fasoli. Ja uwielbiałam! Mogłabym tak łuskać godzinami. A może tylko pamięć mnie oszukuje? Tak jak w przypadku łuskania kukurydzy. Wiem, że tego nie znosiłam. A jednak dzisiaj wydaje mi się, że nie było fajniejszego zajęcia. Oddałabym wszystko za jedno zimowe popołudnie, kiedy wszyscy razem siedzieliśmy wokół wielkiej miski, uzbrojeni w te same łyżki, którymi kilka godzin wcześniej jedliśmy ulubiony przez dziadka rosół z ziemniakami. Bo kukurydzę łuskało się łyżkami. Było to nudne, żmudne i męczące zajęcie. A jednak łzy stają w oczach na samo wspomnienie…
Cała powieść składa się z genialnych mini obrazków, które nie mieszczą się w żadnej skali ocen, które nawet wyrwane z kontekstu zachwycają.
„- No, majster. Jak majster myśli, jest, czy go nie ma?
- Kto? – odezwał się wreszcie.
- Bóg.
Nie od razu odpowiedział, dopiero gdy zgasił papierosa:
- Po co mnie pytasz? Po co ich pytasz? Nie przegłosujesz. Siebie spytaj. Ja mogę ci tyle powiedzieć, że tam gdzie byłem, go nie było.”
Nadal nie nie daje mi spokoju myśl, gdzie mógł byś majster, że Boga tam nie było.
Wiesław Myśliwski unika górnolotnych słów, nadmuchanych określeń, wzniosłych zdań i wydumanych opowieści. Jest tylko prostota i prawda, mądre i życiowe historie, napisane w sposób zwyczajnie piękny i wzruszający. Opowieść o śwince Zuzi doprowadziła mnie do łez. Najpierw rozbawienie, a później smutku. Bo „Traktat o łuskaniu fasoli” jest powieścią dotykającą wszystkich emocji czytelnika. Wydaje mi się, że jest to jedna z niewielu powieści, którą każdy odczyta inaczej, bo przez pryzmat własnych doświadczeń. Nie da się jej zinterpretować i zamknąć w jednej, słusznej wersji, tak jak nie da się jednoznacznie określać poezji.
„Traktat o łuskaniu fasoli” to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza, opowieść o dorastaniu i kształtowaniu własnej osobowości, jaką kiedykolwiek czytałam. Nie będzie ani krzty przesady jeśli stwierdzę, że powieść Myśliwskiego stała się jedną z kilku książek mojego życia. Czy ktoś dzisiaj potrafi jeszcze tak pisać? Może Stasiuk, choć jego książki są zupełnie inne, ale w nich również można odnaleźć ten dystans do siebie i czułość do świata. Polecam z całego serca!
„Może zdziwię pana, ale czasem, choć na chwilę, chciałbym być psem. Nie na zawsze, na chwilę. Może bym się wtedy dowiedział czy, dajmy na to, śnię się im. Każdy chciałby wiedzieć, jak się komuś śni. Pan nie? Chciałby pan, chciałby. A skąd pan wie, że nikomu się nie śni? Może tylko nikt dotąd panu tego nie powiedział. Ja chciałbym jeszcze tylko wiedzieć, jak się śnię tym moim psom.”