Amanda Downum to debiutująca pisarka, która swą karierę rozpoczęła książką „Tonące miasto”, otwierającą nam jakże ciekawy i intrygujący cykl Kronik Nekromantki. Sama autorka przyznaje, że pomysł na książkę zaczerpnęła po strasznej katastrofie, jaką był huragan Katrina, a doświadczenie do napisania powieści zyskała dzięki pobytowi w południowo-wschodniej Azji, której klimat odczuć można podczas czytania tej książki.
Powieść ta opowiada nam historię, Isyllt, która jest nekromantką i szpiegiem, wysłanym do Symiru na tajną misję, zleconą przez swojego mentora, którą jest rozgrzanie płomienia nadchodzącej rewolucji buntowników. Bohaterka ma uczucie, jakby misja ta była jej karą, jednak z posłuszeństwem wypełnia zlecone jej zadanie, przy okazji okrywając, co rusz to nowe intrygi, które kryją się za murami miasta.
Przyznaję, że miałam problemy z przebrnięciem przez tę książkę. Początkowo akcja wlecze się bardzo powoli, a jednocześnie autorka wprowadza bardzo wiele bohaterów i wydarzeń, jednak w ten sposób, że nie wpływa to pozytywnie na rozwijającą się akcję, a wręcz przeciwnie. Sprawia to, że początek książki czyta się niemalże ze znudzeniem, myślami błądząc w zupełnie innym świecie. Ja miałam wrażenie, jakbym tylko w połowie odbierała czytaną przeze mnie historię i jeszcze mniej wyniosła z tego, co udało mi się przeczytać. Pisarka moim zdaniem miała problem z budowaniem napięcia, przez co nie czuje się dynamizmu kolejnych, następujących po sobie wydarzeń, dlatego właśnie początek książki był ciężkim orzechem do zgryzienia, jednak uporałam się z nim i cieszę się z tego powodu, ponieważ druga połowa książki jest znacznie lepsza i ciekawsza. Na dłużej przykuła moją uwagę i łatwiej było mi złapać koncentrację, z czym początkowo miałam niemały problem. Akcja toczy się wartko, a i następujące po sobie wydarzenia są ciekawsze i od początku budzą zainteresowanie. Nie miałam wówczas uczucia znudzenia, a i bohaterowie wydali mi się sympatyczniejsi.
Isyllt, główna bohaterka, nie jest postacią, która wzbudziła moją sympatię, mam do niej raczej neutralny stosunek. Przy pierwszym spotkaniu z nią ma się wrażenie, jakby była to kobieta zimna, niedostępna i bezwzględna, która z stanowczym wyrachowaniem wypełnia powierzony jej rozkaz i nie liczy się z tym, czy ktoś mógłby podczas tych działań ucierpieć. Uczucie to mija po pewnym czasie, gdy bohaterkę tę poznaje się bliżej. Wtedy już wiadomo, że jest to osoba, która wbrew pierwszemu wrażeniu, ma uczucia i liczy się z uczuciami innych ludzi. Dużym atutem tej książki jest to, że narracja prowadzona jest nie tylko z punktu widzenia Isyllt, ale koncentruje się ona również na Zhirin, jednej z bohaterek, która sympatyczniejszą postacią tej książki. Początkowo nieco irytująca postać, jednak w ostatecznym rozrachunku to jej losy bardziej mnie zainteresowały, być może na rolę tej postaci w zakończeniu książki.
Mimo początkowych potknięć, uważam, że jest to książka godna uwagi, szczególnie, jeżeli ktoś ma ochotę na odrobinę magii, szpiegostwa i intryg. Mnie czytanie tej książki zajęło troszkę więcej czasu, niż zwykle poświęcam na jakąkolwiek lekturę, jednak nie przekreśla to moich chęci do przeczytania drugiej części, która, mam nadzieję, będzie bardziej interesująca.