Jesteśmy bardzo twórczą rasą. Zaś wyjątkową inwencję wykazujemy w sztuce zabijania się nawzajem. Potrafimy to zrobić czymkolwiek, a na dokładkę wymyślamy specjalnie tylko do tego celu przeznaczone przyrządy, maszyny, środki chemiczne i biologiczne, oraz energię. Możemy zakończyć nasz świat na tyle wymyślnych sposobów, że nie sposób zgadnąć jaką metodę eksterminacji rodzaju ludzkiego wybierzemy.
Kolejna wariacja na temat: "Jakby tu z przytupem zakończyć ludzką egzystencje na planecie Ziemia". O ile w większości tego typu książek poznajemy całą otoczkę, która doprowadziła do wesołego ostatniego nowego roku, a także przebieg konfliktu czy upadku cywilizacji jak choćby w opisywanej przeze mnie powieści
"Śmierć trawy". W której to wirus atakuje najpierw w Chinach, a potem rozprzestrzenia się na cały świat. Ciekawostką jest to, że nie atakuje bezpośrednio ludzi ale
wiechlinowate. I może nie byłoby aż tak źle jak opisuje to autor ale pięknie też by nie było.
Autorka "Ostatniego" poszła inną drogą. Nie wiemy nic o tym co doprowadziło do konfliktu. Niewiele więcej wiemy o jego rozmiarach. Choć ze strzępków informacji, oraz innych przesłanek możemy się domyślać, że nie był to konflikt totalny. Taką przesłanką jest choćby to, że działa internet. O ile dla mnie internet to taka trochę magia (może nie do końca czarna ale z pewnością też nie całkiem biała) to tak myślę, że do jego działania potrzebne są jakieś serwerownie. Te zaś potrzebują prądu i jakiejś łączności pomiędzy sobą. Działające elektrownie świadczą o tym, że cywilizacja jeszcze nie padła na pysk całkiem.
Fajny pomysł jest taki, że śledzimy poczynania niewielkiej grupki ludzi, których konflikt zastaje w dość dużym, w miarę luksusowym i dość nowoczesnym hotelu. Hotelu który znajduje się w Europie, gdzieś na kompletnym odludziu. O ile psychologia nie jest istotnym elementem w takich pozycjach, bo wszelkie zachowania są prawdopodobne i dopuszczalne, o tyle tworzenie się plemienia ma swoją kolejność i to autorce się bardzo dobrze udało pokazać. Kolejnym smaczkiem jest śledztwo prowadzone przez głównego bohatera powieści, w sprawie zamordowanej w dniu zagłady dziewczynki. Nie wiemy ile istnień zgasło, zdmuchniętych przez wybuchy bomb atomowych, a szukamy mordercy jednego dziecka. I to jest moim zdaniem świetne zagranie.
Jak zwykle wnerwiło mnie typowo holyłudzkie zakończenie, jak rybka chwyci to pociągniemy dalej. Ja rozumiem, że coraz ciężej wpaść na jakiś ciekawy pomysł i jak już się na taki po ciemaku nadepnie, to warto go wyeksploatować do maksimum, ale można to też zrobić w sposób cywilizowany. Zakończyć książkę jakąś petardą, a nie tak jak tu, po ostatnim fajerwerku ciągnąć jeszcze jakiś nieistotny wąteczek, do którego będzie można przysztukować tom drugi.
Książkę dostałem dzięki uprzejmości wydawnictwa
Czarna Owca. Bardzo chciałem za nią podziękować, bo całkiem fajna powieść się w niej kryła.
Dobrze napisane, nie doszukałem się jakiś poważniejszych błędów, może czasem brak logiki w zachowaniach poszczególnych postaci ale w dopuszczalnych granicach. Dam 7/10 ale nie będę śledził dalszych losów, bo mnie nie wciągło, a coś czuję, że będzie kontynuacja.