To jedna z tych książek, po których się nie spodziewasz tego, co dostajesz…
Nie jest idealna, ale nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Myślę o tej historii. Otwieram książkę na przypadkowej stronie, a tam podkreślony ołówkiem cytat. Czytam go po raz kolejny i na nowo przeżywam to. Kolejny raz myślę o świecie i ludziach, o życiu, o fortunie, która kołem się toczy. W jednej chwili możesz mieć wszystko, w drugiej wylądować na ulicy i za skarb uznawać wózek pełen gratów.
Myślę o bezdomnych ludziach i o tym, co sprawia, że kończą na ulicy. Bo to nie tak, że całe życie sobie nie radzili… A może bezdomność to nie tylko upadek, ale i życie według własnych możliwości?
Myślę też o nadziei, którą ze sobą niesie ta książka.
Nadziei na lepsze życie. Na pogodzenie się ze stratą i utraconymi chwilami. Nadziei na wybaczenie, na rozmowę. Na nowe znajomości. Na bycie sobą. Nadziei na miłość. Nadziei na obecność drugiego człowieka.
Nadziei na to, że dobrzy ludzie istnieją! Tacy, którzy chcą nieść pomoc bezinteresownie jak niektórzy bohaterowie tej książki. Istnieją tacy aniołowie jak kloszard Benek, który dobrym słowem i obecnością podnosi na duchu, mimo że sam nie ma łatwo. Są ludzie, którzy będą wyciągać dobrą dłoń wiele razy i nie pozwolą, aby ktoś został sam ze swoim bałaganem. Bo najważniejsze jest posiadanie obok siebie człowieka, który doradzi, wesprze, pomoże. Który po prostu będzie.
A potem wracam do momentów, które mnie wzruszyły.
Znowu czuję te emocje. Znowu mnie to dotyka. Znowu moment z połowy książki łamie mi serce.
Lubię takie książki. Lubię te łzy w oczach. Ten smutek, co ściska. Ten uśmiech, który się pojawia, gdy wreszcie po burzy wychodzi słońce. Lubię ten głębszy oddech przed kolejną stroną. Lubię takie postacie, które być może minęłam rano, spiesząc się na autobus. Lubię mądre książki, a ta taka jest.
Ale! Pora na takie trochę minusiki.
Ta książka nie jest równomierna. Pierwsza połowa to najpierw początki znajomości Zoi i Borysa. Dwóch przeciwieństw. Pracoholika i zwariowanej dziewczyny. Jak dla mnie trochę zabrakło rozwinięcia, abym mogła poczuć tę wielką miłość. Później jest rozstanie z obietnicą spotkania za dwa lata. W pierwszej połowie Borys grał dla mnie główne skrzypce. Jego przemiana z pomocą Benka była niczym ta Scrooga z „Opowieści wigilijnej” i bardzo mi się podobała. Gdzieś w połowie uświadomiłam sobie, że po moim policzku lecą łzy, bo takiego obrotu spraw, się nie spodziewałam. Druga połowa książki jest inna. Jej celem jest wyjaśnienie paru spraw, otworzenie oczu na to, czego nie zauważamy, zmusza do wielu refleksji. Ale czasami wydawała mi się taka trochę na siłę moralizatorską. Nie całość, ale pod koniec.
Mnogość postaci wprowadza nieco taki chaos. Przez kartki tej powieści przewija się naprawdę wiele bohaterów drugoplanowych, trzecioplanowych... Są oni rozwinięci, mają ręce i nogi, ale jest ich po prostu za dużo. Borysa polubiłam mimo tego, że był sztywny i sprawiał wrażenie takiego niedostępnego. Zoja jest jak dla mnie zbyt specyficzna i nieco sztuczna. A Benek to postać, z którą czytelnik chciałby porozmawiać. To jest tak cudowna postać, że sobie nie wyobrażacie.
Mnie ta książka mimo tych paru rzeczy, chwyciła mnie za serce.
Polecam tę książkę osobom, które uwielbiają świąteczne powieści z dawką wielu mądrości.