"Całe życie na coś czekamy, licząc, że nadejdzie i nigdy nie mamy pewności, że nasze marzenie się ziści, a mimo to czekamy."
W ostatnim czasie, dzięki book tour organizowanym przez jedną z Instagramerek, miałam możliwość zapoznać się z piórem Julii Biel. Przyznam, że już od dłuższego czasu miałam w planach to zrobić, ale, wiadomo jak to w życiu bywa, nie składało się. Tytułem, po który udało mi się sięgnąć, była powieść "Times New Romans". Niestety przyznam, że mam wobec niego mieszane odczucia...
Historia opowiedziana przez autorkę wzbudziła moje zainteresowanie, a sposób jej opowiedzenia bardzo mi się podobał, jednak mam pewne zastrzeżenia do niektórych wątków.
Zacznijmy jednak od początku.
"Times New Romans" ukazuje nam losy dwojga pisarzy: Ellie i Theo, których losy splatały się ze sobą od wczesnej młodości. Niestety, jedno niefortunne zdarzenie, nieopatrznie wypowiedziane słowa, wprawiły w ruch machinę nieprzewidzianą serię wypadków. To, co zapowiadało się bardzo dobrze, nagle przestało mieć rację bytu, a serca nastolatków zostały zamrożone na ponad dekadę. Bardzo podobał mi się motyw utraconych szans i nastoletniej miłości, która nie mogła się spełnić z powodu pewnych nieoczekiwanych zdarzeń. Mija czas, jednak bohaterowie wciąż zdają się tkwić w przeszłości. Każde z nich na swój sposób radzi sobie z doświadczeniami z młodości, jednak jedno trudne zdarzenie nadaje wypadkom nowy bieg.
Czy Ellie i Theo otworzą się ponownie na siebie czy też zaprzepaszczą to, co ich łączy?
Początkowe fragmenty książki czytało mi się z przyjemnością. Historia ukazana została z dwóch perspektyw, dzięki czemu mamy możliwość poznać punkt widzenia każdego z bohaterów. Jestem zachwycona opisami zbliżeń między bohaterami. Autorka umiejętnie oddaje nastrój chwili oraz emocje targające Ellie i Theo, które odczuwałam wspólnie z nimi. Przyznam, że zauroczyła mnie postać Theo, który roztaczał wokół siebie aurę ideału. Mężczyzna wydawał mi się ucieleśnieniem kobiecych snów i szczerze, nie brałam na serio jego uwag o rzekomo trudnej przeszłości. Dopiero jak zobaczyłam jego inne oblicze, maskę, którą przywdziewał, by chronić swoje serce, poczułam się zdruzgotana i w pewien sposób rozczarowana. Zupełnie nie podobało mi się to, jak potraktował Ellie.
Mojego uznania nie wzbudziła też intymna scena bohaterów na oczach innych. Niestety, nie jestem zwolennikiem szafowania intymnością i afiszowania się bliskością. Jeśli o mnie chodzi, pewne rzeczy powinny mieć miejsce wyłącznie w odosobnionym miejscu, a nie na oczach postronnych osób, bez względu na okoliczności. "Times New Romans" to postępowa książka, która zwraca uwagę typowo młodzieżowym językiem oraz bezpruderyjnością w pewnych kwestiach. Opisana przez autorkę scena sama w sobie nie jest szczególnie szokująca, ale umiejscowienie jej na oczach innych zupełnie do mnie nie przemawia. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim będzie to przeszkadzać.
Na uwagę zasługuje zakończenie, a raczej jedna z ostatnich akcji. Warto w tym miejscu zauważyć, że "Times New Romans" to nie tylko romans z domieszką erotyki, ale też powieść sensacyjna, zaskakująca przebiegiem akcji. Z pewnością spodoba się czytelnikom ceniącym sobie mocne wrażenia, otwartym na nowoczesne podejście do związków.
Moja ocena 7/10.