Miasto kominów tuż przed wojną, ekskluzywne bankiety, kameralne spotkania towarzyskie artystycznej bohemy, a do tego seryjny morderca, który podrzuca ucięte kobiece kończyny. Łódzcy śledczy stoją przed najpoważniejszą sprawą w swojej karierze. Czy podołają wyzwaniu, jakie rzucił im anonimowy psychopata?
Śmierć głośna, śmierć cicha, to opowieść o trójce przyjaciół: Sonii, Wiktorze i Michale. Ona pomaga ojcu prowadzić niewielką fabrykę, jeśli zaś chodzi o panów, to jeden jest pisarzem, a drugi policjant. Dziwna, to trójca i na pierwszy rzut oka wydaje się być szalenie niedopasowana, jak w jakimś dowcipie, ale to tylko pozory - złudne myślenie stereotypami. Ta trójka darzy się szczerą i oddaną przyjaźnią i jest motorem napędowym całej powieści. A wszystko zaczyna się w noc sylwestrową przełomu lat 1938/1939, kiedy to na schodach jednego z łódzkich komisariatów, jeden z gliniarzy znajduje ładnie opakowaną paczuszkę, w której umieszczono odciętą kobiecą nogę. Śledztwo w tej sprawie dostaje wspomniany wcześniej Michał Burski - komisarz łódzkiej policji - wciąż młody, ambitny, a do tego z psim nosem. Chwile zajmuje ustalenie właścicielki owej nogi, którą okazuje się być młoda kobieta zaginiona tuż przed Sylwestrem. Nie mija jednak wiele czasu nim psychopatyczny morderca podrzuca kolejną paczkę, która tym razem trafia w ręce tancerki objazdowego kabaretu. Kolejna noga - jak się okazuje - należy do jej przyjaciółki z zespołu. Policjanci już wiedzą, że mają do czynienia z seryjnym mordercą, którego nieobliczalność stanowi dla śledczych dodatkowy problem, ale i wyzwanie.
Pierwotnie powieść Śmierć głośna, śmierć cicha Andrzeja Barta była drukowana w odcinkach, w Tygodniku Angora. Pierwszą część opublikowano w numerze z 29 stycznia 2017 roku. "Emisja" całości trwała kilka lat. To tak w ramach ciekawostki, a teraz przejdźmy do wrażeń, jakie wywołała we mnie ta książka. A te wrażenia są mocno mieszane. Przede wszystkim - wbrew rzucającej się z okładki informacji - w moim przekonaniu nie jest to thriller. Prędzej kryminał, ale też nie czystej krwi. Mamy tu seryjnego mordercę i policyjne śledztwo, w tle dochodzą wątki szpiegowskie i narastające napięcia, które we wrześniu 1939 roku doprowadziły do... No, wszyscy dobrze wiemy do czego. Zresztą, fabuła, choć zaczyna się na przełomie 1938 i 1939 roku, obejmuje również czas wojennej zawieruchy, ale to dopiero pod koniec powieści. Lwia część rozgrywa się w pierwszym tygodniach '39. Odniosłem jednak wrażenie, że po mocnym początku, kiedy to ktoś podrzuca pod komisariat uciętą nogę, Andrzej Bart szybko traci zapał do kryminalnej intrygi, a kładzie większy nacisk na wątki obyczajowe, historyczne i polityczne. I choć nie brakuje tu scen sytuacyjnych, jakoś niespecjalnie poczułem klimat dawnej Łodzi. Jeżeli oczekujecie opowieści w stylu Marka Krajewskiego czy Ryszarda Ćwirleja, to możecie się srogo rozczarować. Andrzej Bart nie zagłębia się w detale dawnej Łodzi. Owszem, pojawiają się tu dawne knajpy, jest też teatr i inne miejsca na mapie miasta, które albo zniknęły, albo wyglądają teraz zupełnie inaczej, ale czytając o nich towarzyszyła mi uparta myśl, że w ten sposób można przedstawić dowolne miejsce, w dowolnym czasie. Śmierć głośna, śmierć cicha nie ma przedwojennej atmosfery.
Przeszkadzał mi również tłok, jaki panuje w tej powieści. Ilość postaci jest wprost przytłaczający. Jest ich zbyt dużo i do większości sam autor nie przykłada większej uwagi, bo tak naprawdę liczy się tylko trójka głównym bohaterów. Ci są całkiem dobrze napisani. Każdy jest inny i na swój sposób przyciąga uwagę. Prawie cała reszta, a przez ponad 500 stron przewija się tu niemały tłum, sprawia wrażenie niewiele znaczących statystów.
Mam też wątpliwości czy Andrzej Bart w ogóle chciał napisać kryminał/thriller. Wiecie, jeżeli autor zdradza tożsamość mordercy na 66 stronie, a cała powieść ma nieco ponad pół tysiąca, to raczej nie chce nas zaskoczyć. Wątek szpiegowski też nie ma w sobie krzty tajemnicy. I to jest problem tej powieści - ona nie jest w żaden sposób zaskakująca, a finał nie wzbudza chociażby niewielkiego "wow". Śmierć głośna, śmierć cicha jest za to całkiem przyzwoicie napisana, jeśli chodzi o warstwę literacką - językową. Tutaj nie mam do czego się przyczepić. Główni bohaterowie, też mają nam coś do powiedzenia, ale bohaterów drugo- i trzecioplanowych jest tak wielu, że nasza trójka, niekiedy gubi się w tym tłumie, a sama fabuła jest zbyt rozwlekła. To wszystko dałoby się jeszcze obronić, gdyby Andrzej Bart pokusił się o pełnowymiarową powieść miejską - miejski kryminał retro, ale jak już wcześniej wspomniałem, nie poczułem tu dawnej Łodzi, jej zapachu, klimatu i specyficznej atmosfery, którą nawet dziś, w pewnym miejscach, jak chociażby na Księżym Młynie, da się wyczuć.
Dla mnie Śmierć głośna, śmierć cicha to trochę taki thriller bezobjawowy i spore rozczarowanie. Nie tego się spodziewałem, tym bardziej, że pierwsze rozdziały miały w sobie spory potencjał. I być może ta historia była zjadliwa w krótkich odcinkach drukowanych w tygodniku, zebrana w jednym tomie, jest lekturą raczej ciężkostrawną.
:: książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl :: © by MROCZNE STRONY | 2022