Z książkami kanadyjskiej pisarki Joy Fielding nie miałam do tej pory zbyt dużego doświadczenia, przeczytałam bowiem zaledwie tylko jedną jej książkę, „Martwa natura”, która zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Byłam ciekawa, jak to będzie z innymi jej powieściami i właśnie dlatego trafiłam na wydaną w zeszłym roku „Teraz ją widzisz”. Joy Fielding słynie z książek o często niełatwych tematach, opowieści z wątkiem psychologicznym, zawsze z jakimś głębszym przesłaniem. Doszłam więc do wniosku, że taką autorkę po prostu trzeba znać, ma zresztą rzeszę fanów.
Marcy Taggart jest pięćdziesięcioletnią kobietą, która spędza samotnie urlop w Irlandii. Jest to jej wycieczka z okazji rocznicy ślubu, jednak mąż, Peter, zostawił ją kilka miesięcy wcześniej dla młodszej kobiety. Wycieczka jednak do rodzinnych korzeni Petera była już wykupiona, dlaczego więc by z niej nie skorzystać? Małżeństwo Marcy i Petera zaczyna sypać się w momencie, gdy ginie jej córka, dwa lata temu – wypływając samotnie kajakiem nie wraca na ląd, a ciało Devon nigdy nie zostaje odnalezione. Marcy w każdej podobnej do córki młodej kobiecie widzi twarz swojej córki, nie może się pogodzić z jej śmiercią i gdzieś w głębi serca chyba wierzy, że córka nie zginęła, a żyje. I również w Irlandii Marcy zauważa Devon. Przekonana coraz bardziej o tym, że córka nie umarła, a uciekła do Irlandii, aby rozpocząć nowe życie, przedłuża urlop i rozpoczyna poszukiwania.
Cóż, zaczynając czytać tę powieść, spodziewałam się po niej wiele, pamiętając poprzednią, fantastyczną książkę Joy, przeczytaną jakiś czas temu. Czy spełniły się moje oczekiwania? I tak, i nie. Plusem tej powieści na pewno jest sam temat i problem Marcy, niemogącej pogodzić się ze śmiercią ukochanej córki, mimo że od wypadku minęły już dwa lata. Każda matka bowiem bezgranicznie kochająca swoje dzieci przeżywa ich śmierć niemalże podwójnie. Śmierć dziecka chyba już do końca tkwić będzie w matce, która przecież nosiła je w sobie, wydała na świat i wychowała. Podobał mi się na początku pomysł wyjazdu na wakacje mimo rozstania z mężem, odpoczęcia, ułożenia sobie spraw w głowie. Podobało mi się również to, że dużo dzięki tej książce można dowiedzieć się o samej Irlandii, podróżować razem z bohaterami, poznawać historię i kulturę Zielonej Wyspy. Irlandia ma swój specyficzny klimat, którego nie ma żaden inny kraj, i nie chodzi mi tu tylko o zjawiska atmosferyczne i ciągle padający deszcz. Nawet deszcz ma swój urok w tak pięknym kraju, o tak ciekawych tradycjach, historii, kulturze. Autorka próbuje nam przedstawić Irlandię praktycznie na każdym kroku, wplatając ją w wypowiedzi mieszkańców i opisy przyrody.
Patrząc jednak na ocenę, nie mogę z każdej strony chwalić książki, która dostała tylko pięć punktów, prawda? Otóż… przede wszystkim strasznie irytowała mnie główna bohaterka Marcy. Na początku jeszcze było dobrze, potem już coraz gorzej. Marcy to pięćdziesięciolatka, doświadczona życiem, rozstaniem z mężem, śmiercią córki i chorobą psychiczną matki. Ale mimo tego wydawała mi się tak naiwna jak piętnastolatka, a nie kobieta, która przeżyła pół wieku. Mniejsza już z tym, że ciągle widziała Devon, że uczepiła się jak brzytwy myśli, że córka żyje i że musi ją odnaleźć. Swoją naiwnością czasem doprowadzała mnie do szału. A inni bohaterowie również nie wydali mi się dość ciekawi… Nie wiemy o nich praktycznie nic, więc trudno wyrobić sobie zdanie, plusem może być jedynie to, że są nieprzewidywalni i do końca trudno osądzić, który z nich jest ten zły, a który dobry.
Nie wspomnę już o fakcie, że książka jest dość przewidywalna, odnośnie tego, co robi Marcy, co powie i o czym pomyśli. Denerwowały mnie jej rozmowy z siostrą (a raczej samą sobą, udającą siostrę), czasem wręcz wybijały z rytmu i nie wiedziałam, o czym czytam, irytowało ciągle lądowanie na posterunku policji. Zakończenie mnie rozczarowało. Akcja w tej powieści jest, nie można jej zarzucić tego, że nie ma zwrotów akcji i ciekawych wydarzeń, ale chyba to za mało, alby książka wywarła na mnie fenomenalne wrażenie, nie oszukujmy się, w książkach najważniejsi są interesujący główni bohaterowie i akcja, pierwszego nie było, drugie trochę nadrobiło pierwsze.
„Teraz ją widzisz” to książka głównie dla fanów autorki. Jeśli jeszcze ktoś jej nie zna, tej książki nie polecam, niech sięgnie po inną powieść Fielding. Ja do pisarki na pewno jeszcze wrócę, bo wiem, że potrafi pisać fantastyczne książki, jak na przykład przeczytana przeze mnie jakiś czas temu „Martwa natura”. Ta książka bardziej mnie jednak rozczarowała niż zachwyciła, ale i tak nie żałuję, bo przeczytałam ją szybko, jest napisana tak, że czyta się migiem i to też jest jedną z zalet „Teraz ją widzisz”. Wybór jednak pozostawiam Wam.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2013/02/teraz-ja-widzisz.html]