„Nie mam pojęcia, dlaczego tak błyskawicznie zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi. Może dlatego, że podczas tych intensywnych wtorkowych dyżurów mieliśmy do czynienia z wieloma różnymi sytuacjami z pogranicza życia i śmierci; dzięki nim zbliżyliśmy się do siebie niczym żołnierze na froncie. Być może zadziałała tu izolacja i to, że nieustannie rozmawialiśmy z innymi ludźmi o ich najbardziej intymnych kryzysach”. [s.42]
Ted Bundy - jeden z najbardziej znanych seryjnych zabójców - jest mocno zakorzeniony w popkulturze. Ot, choćby mini-seria na Netflixie, którą zresztą polecam, film z Zackiem Efronem w roli głównej, nieskończona ilość książek, artykułów i wywiadów. Bundy gwiazdą stał się już w latach 70, z swojego życia, i do dziś ma miłośników i miłośniczki na całym świecie. To jest prawdziwy fenomen…
Ale to wpis nie o zawiłościach psychiki, ani o tym, jak media tworzą gwiazdy, ale o książce „Ted Bundy, bestia obok mnie” Ann Rule.
Po pierwsze i najważniejsze - to dobra książka! Po drugie - ależ wkurzała mnie narratorka! Już się tłumaczę z moich emocji ;)
„Nie jest tajemnicą, że Ted Bundy odbierał życie. Ale również je ratował. Byłam przy tym”. [s.41]
Ann Rule była dziennikarką-freelancerką, specjalizująca się w tematyce kryminalnej i sądowej. Przypadek sprawił, że poznała Bundy’ego, kiedy oboje pracowali w telefonie zaufania pomagającym osobom w kryzysach psychicznych. Ann i Ted zaprzyjaźnili się. Bundy zaimponował dziennikarce, wtedy czterdziestoletniej, empatią, sposobem komunikacji z osobami, które były na skraju załamania, cierpliwością i otwartością. Ich znajomość z wolontariatu (choć to był wolontariat dla Rule, bo Bundy jako student otrzymywał pensję za pracę w telefonie zaufania) przeniosła się poza niego i Bundy utrzymywał z Rule dość regularny kontakt.
Ann Rule blisko współpracowała z policją stanu Waszyngton. Dzięki temu i zaufaniu jakie policja pokładała w jej spójności i uczciwości zawodowej, Ann często dowiadywała się więcej i szybciej o bieżących sprawach niż jej koledzy. Trzeba powiedzieć, że pokładanego w niej zaufania nie zawiodła nigdy. A dzięki jej bliskim znajomościom z detektywami i szefami lokalnej policji zaczęła interesować się serią morderstw, których ofiarą padały młode, piękne kobiety.
Nie podejrzewała (jeszcze nie wtedy) o dokonanie tych zbrodni swego przyjaciela Teda.
Książka jest zapisem „kariery” Bundy’ego
Rule odtwarza jego morderstwa, mówi o jego życiu prywatnym, emocjonalnym, są momenty, gdy wchodzi w jego głowę i przytacza jego myśli i uczucia. Cały czas podkreśla, że nie sądziła, nie wierzyła, że „jej Ted” mógłby mieć coś wspólnego z morderstwami. Do czasu.
W końcu nawet jej sympatia nie mogła rywalizować z faktami i materiałem dowodowym. Ann Rule idzie wtedy porozmawiać z policją i podsuwa jej nazwisko „Bundy”. Ale śledztwo jest w tak wczesnym stadium, że to tylko jeden z wielu tropów, które policja bierze pod uwagę.
„Imię Teda Bundy’ego znalazło się pośród 200 podejrzanych, tyle że nie miał on żadnej kryminalnej przeszłości. Z informacji, do jakich dogrzebali się śledczy z jednostki specjalnej, był krystalicznie czysty. Kartoteka młodocianego Teda została zniszczona i nie mieli pojęcia o kradzieży samochodu i włamaniu”. [s.173]
Ann Rule wie, jak ginęły kobiety. Zna skalę bestialstwa mordercy. Wie, że policja nie ma śladów, jedynie poszlaki. I tak przeżywa katusze, podając policji nazwisko swojego przyjaciela.
Książka jest świetnie napisana
Rule zdecydowanie wie, jak zaangażować czytelnika. Pisze artykuły na temat morderstw, podpisuje ze znanym wydawnictwem umowę na napisanie o nich książki, nie wiedząc, nie zdając sobie sprawy z tego, że mordercą jest człowiek, którego uważa za przyjaciela.
Książka, którą czytałam, powstawała zatem niejako na bieżąco i jest zapisem żywych i aktualnych emocji autorki, jest stanu umysłu w momencie, gdy rzeczy się dzieją.
Ann Rule poprawiała potem swoją książkę przed kolejnymi wydaniami, uzupełniła ją także o napisane już w XXI wieku posłowie.
W nim słychać inną Rule. Ale wrócę do tego jeszcze pod koniec.
„Jedyne, co mogłam zrobić, to dalej pisać do Teda. Jakie by nie były jego zbrodnie i cokolwiek mogłoby jeszcze wyjść na jego temat, potrzebował kogoś”. [s.193]
„Ted Bundy, bestia obok mnie” Ann Rule zasługuje na uwagę
nie tylko dlatego, że jest świetnie napisaną true crime. Jest. Szczegóły, detale, fakty, wszystko to nie pozwala oderwać się od niej. Psychologia postaci Bundy’ego, policjantów, autorki - są doskonale przedstawione. Dodatkową zaletą tej pozycji jest absolutna emocjonalna szczerość i brak udawania ze strony Rule.
I tu wracam do tego, co mnie wkurzało.
Czytając „Ted Bundy, bestia obok mnie” podchodziłam do rozterek autorki z irytacją. „Ale jak to, nie wierzy? Ale jak to „nie mógł?”, „Jak może się martwić o niego, a nie o te dziewczyny?” „Kto tu, kurde, jest ofiarą?”
Nie pamiętałam, że Ann zapisywała sytuację i odczucia z czasów kiedy nie było wiadomo, kto zabija. Nie myślano o seryjnym zabójcy. Nikt Bundy’emy nie postawił zarzutów, a jeśli je postawiono, nie było wyroku. Uwierzylibyście, gdyby ktoś o takie zbrodnie oskarżał Waszego przyjaciela? Ja także nie.
Tym bardziej, że Ted nie był najłatwiejszym z przyjaciół.
„Życie Teda było tak skrupulatnie posegregowane, że potrafił być innym człowiekiem z jedną kobietą i innym z drugą. Poruszał się w tak wielu kręgach, że większość przyjaciół i kolegów z pracy nie była zaznajomiona ze wszystkimi aspektami jego życia”. [s.61]
Ale i tak byłam na nią zła!
Wiecie - nie brałam pod uwagę, że ona wtedy to nie ja teraz! Podchodziłam do tego, co Rule pisze o swoich emocjach i rozterkach z wiedzą, która mam teraz, po prawie czterdziestu latach po tych wszystkich wydarzeniach! Projektowałam siebie na nią i byłam na nią obrażona, że nie spełniała moich oczekiwań! Że martwiła się o to, że jej przyjaciel został oskarżony, że jest mu źle w więzieniu. Że do niego pisała i wysyłała mu pieniądze.
Minęło trochę, nim zdystansowałam się wobec takich niesprawiedliwych myśli. Ann Rule znalazła się w końcu w równie komfortowej sytuacji, co czytelnik, sięgający po książkę dziesiątki lat po tamtych wydarzeniach. Napisała wreszcie, co myślała i czuła, kiedy kurz nieco opadł, a ona przestała być tak związana lojalnością wobec przyjaciela. Co dotarło do niej po czasie.
Później jeszcze uświadomiłam sobie, że Rule usiłowała sama dla siebie znaleźć odpowiedź na pytanie na czym polegał wpływ Bundy’ego na nią. Usiłowała zrozumieć, jak dobrzy ludzie mogą ufać złym. Jak mogą być nimi tak zafascynowani! A ona była i to jeszcze jak! Nie ukryła tego post factum, nie zamazała swojej historii.
Myślę sobie, że pisząc wszystko, chciała pomóc sama sobie, co jest fantastyczne, ale jeden mój zarzut pozostaje: nie podoba mi się, że rozkłada winę. Pisze, że Stephanie, pierwsza miłość Bundy’ego że była pośrednio powodem, przez który stał się potworem; że Meg, jego wieloletnia partnerka, nie powiedziała policji o kradzieżach popełnionych przez niego, co mogłoby zwrócić na niego większą uwagę i może ocaliłoby kilka kobiet, i tak dalej. Tak, to we mnie siedzi.
Tak czy inaczej - podziwiam ją za jej odwagę pisarską.
„Ted Bundy, bestia obok mnie” Ann Rule to portret seryjnego zabójcy i dziennikarki, którą los postawił na jego drodze. Wciągająca i mocna lektura.