Nie czytam raczej felietonów, choć zdarzają się takie, które potrafią mnie zainteresować. Jestem z grupy „powieści przede wszystkim”, inne gatunki muszą się niestety „wykazać”, żeby klapka z oka mi zeszła i zerknęła na coś innego…
No i tu wchodzi „młody Stuhr”, choć teraz podobno już „średni”. Państwo wybaczą, dla mnie Pan Maciej zawsze będzie „młodym Szturem”, a Tadzik będzie w moich klasyfikacjach „małym Szturem”.
Gdy otrzymałam propozycję przeczytania zbioru felietonów „Tata 3D” i zobaczyłam, że autorem jest Pan Maciej, wiedziałam, że nie zmarnuję czasu. Nie zmarnowałam. O jak mi się to podobało. To fantastyczna forma pokazania miłości, uznania i szacunku dla młodszych pokoleń, z więzami krwi, ale nie tylko.
Ja przeczytałam to w jeden dłuższy wieczór i od razu Wam mówię: nie róbcie tego. Delektujcie się każdym felietonem, czytajcie uważnie i nad każdym się zastanówcie. Szczególnie zwracam się do rodziców. W tym świetnie gawędziarskim, luźnym, nawet stand-upowym tonie zawarto ważne lekcje dla rodziców i dzieci. Prywatnie nie jestem rodzicem, a jednak mimo wszystko, doceniłam teksty z pozycji i dorosłego i dziecka (którym jednakowoż nadal jestem, na szczęście). „Młody Sztur” (dla mnie już na zawsze młody!!!) przelał na papier swoje wątpliwości i rozterki ojcowskiej doli w trzech wymiarach. To dopiero kosmos!
Facet w tym samym czasie działa w trzech wymiarach ojcostwa!
Urocze, mocno intymne i ciepłe jest opowiadanie o Tadziku, który był jeszcze w brzuchu mamy, gdy Macieja wzięło na zwierzenia. Z każdym kolejnym felietonem poznajemy, jak „Mały” rośnie, a jak „Młody” dojrzewa, odkrywając ojcostwo kolejny raz.
Moment z listami do M, dorosłej już córki jest chyba najpoważniejszy i ja odczułam w tych felietonach stres ojca, który i chciałby się zakumplować, ale jeszcze się boi i delikatnie wdrapuje się na orbitę raczej przyjaźni, niż ojcowskiego statecznego rygoru. Szanuję to okropnie, bo Maciek Stuhr pokazał, że mimo tych ... "dzieścikilka" lat na karku, zdaje sobie sprawę z postępu i niezależności jednostki, jaką jest już dorosła Matylda.
Ten etap felietonów w „Zwierciadle” to taki dysonans między radami statecznego ojca a delikatnością sugestii, które mają w nadziei lekko zwrócić uwagę na pewne aspekty życia, ale zdecydowanie niczego nie narzucać dorosłej i niezależnej już jednostce.
Nawet jeśli Matylda na zawsze będzie już córeczką tatusia.
Sprawy ze Stanisławem też nie są proste, bo Staszek to pasierb Macieja. Ujęło mnie, że bez certolenia się w wielkie ideologie, Stanisław został od razu określony mianem „nie syna”, ale z wyraźnym zaznaczeniem, że poza kwestią biologiczną, Staś tym synem może być, jeśli zechce.
Właśnie to prawo wyboru pokazuje, że Maciek Stuhr myśli i szanuje każde swoje dziecko. Wygląda na to, że znalazł balans między prywatnymi demonami a byciem stabilnym i rozsądnym człowiekiem. To oczywiście pobożne życzenie i pozytywna wizualizacja. Jako ojciec trójki dzieci, stres i wątpliwości będą autorowi towarzyszyć prawdopodobnie już zawsze. Mnie pozostaje tylko docenić, w jak fajny sposób „młody” rozmawia z „młodszymi”.
Jestem z tej grupy, która czyta książkę do końca, więc jak usiadłam do lektury z kubkiem herbaty, to lekturę skończyłam. I najlepszą rekomendacją tej książki jest to, że herbata wystygła, a ja tego nie zauważyłam. Ale mimo wszystko zalecam, by rozłożyć sobie przyjemność na dłużej :)
Wystawiam ocenę 9/10. Takie felietony aż chce się czytać!
Dziękuję Wydawnictwu Zwierciadło za egzemplarz do recenzji <3